Tusk spełnił marzenie „Rychów”

Posted in ■ aktualności by Maciejewski Kazimierz on 6 marca 2010

Właściciele „jednorękich bandytów” działają międzypolitycznie i ponadpartyjnie – mówił przed hazardową komisją śledczą Ryszard Naleszkiewicz, były prezes Polskiego Monopolu Loteryjnego. W jego ocenie, przedsiębiorcy od „jednorękich bandytów” nawet nie marzyli, że kiedykolwiek będą zakazane zabójcze dla nich wideoloterie.
To natomiast zapewnił im premier Donald Tusk ustawą hazardową przeprowadzoną w błyskawicznym tempie pod koniec ubiegłego roku.

Ryszard Naleszkiewicz kierował Polskim Monopolem Loteryjnym za czasów rządu Leszka Millera. Jak sam powiedział, ze stanowiska został wyrzucony, a Polski Monopol Loteryjny to spółka Skarbu Państwa, która wraz z Totalizatorem Sportowym realizowała monopol państwa w zakresie gier losowych. Spółka jest obecnie w likwidacji. Przed przesłuchaniem Naleszkiewicz zaznaczył, że w przeciwieństwie do wielu jego kolegów, którzy utracili pracę w państwowym sektorze branży hazardowej, nie przeszedł do pracy w prywatnym sektorze tej branży. Dlatego przed komisją występuje „w innej pozycji”, która pozwala się dużo swobodniej wypowiadać. I rzeczywiście, tak się wypowiadał. Jego opowieści rzucały przede wszystkim światło na to, co się działo wokół prac nad ustawą hazardową w ciągu ostatnich lat. Były prezes Polskiego Monopolu Loteryjnego kreował się przed komisją na osobę przeciwną zakazywaniu hazardu, reprezentującą przekonania, zgodnie z którymi wprowadzanie jakichkolwiek prohibicji nie ma sensu, bo to tylko prowokuje rozwój szarej strefy. Przedstawił się jednak jako zwolennik silnej pozycji państwa w branży hazardowej. Według Naleszkiewicza, szczególnie podczas ostatniej dyskusji wokół hazardu związanej z wybuchem afery w rządzie Donalda Tuska, „demonizowana” jest sprawa wideoloterii. Są to gry na automatach analogiczne do „jednorękich bandytów” umieszczanych w wielu zakątkach każdego miasta. Tyle że połączone ze sobą w sieć. Tego typu gry wprowadzać miały państwowe spółki hazardowe.

A automaty wideoloterii byłyby bezpośrednią konkurencją dla zwykłych automatów do gier, które były rozstawiane przez firmy prywatne. Naleszkiewicz argumentował, że połączenie automatów wideoloterii w sieć pozwala je na bieżąco kontrolować. W jego ocenie, wprowadzenie wideoloterii oznaczało „śmierć jednorękich bandytów”. Nigdy one jednak nie ruszyły. Choć ustawa hazardowa przyjęta za czasów rządu Leszka Millera wprowadzała możliwość ich organizacji, to opodatkowano je tak wysoko, że uruchomienie tych gier było nieopłacalne. W przeciwieństwie do „jednorękich bandytów” opodatkowanych stosunkowo niewielkim podatkiem ryczałtowym. To również ustawa hazardowa przyjęta za czasów rządów Millera po raz pierwszy legalizowała „jednorękich bandytów”.

W październiku 2002 r. Naleszkiewicz napisał list do ówczesnego premiera Leszka Millera, w którym zwracał uwagę na niepokojące wydarzenia związane z pracą nad ustawą hazardową.
Pisał, że „cudownie” zmniejszono podatek ryczałtowy, którym będą opodatkowane automaty, i że na dziwnych warunkach legalizuje się prywatny, czarny biznes hazardowy. Zwracał uwagę, że argumentem za legalizacją automatów było wciągnięcie tych niezgodnych dotychczas z prawem gier do systemu podatkowego, ale jednocześnie ustalono opodatkowanie automatów na bardzo niskim poziomie. Naleszkiewicz pisał wtedy, że pomijany jest fakt praktycznego braku możliwości kontroli rzeczywistego obrotu automatów prywatnych. Wyjaśniał wczoraj komisji śledczej, że przepisy w tej sprawie w dziecinnie prosty sposób pozwalały na pranie brudnych pieniędzy przy wykorzystaniu automatów. Stwierdził bowiem, że nie było jakiejkolwiek kontroli, czy do automatów wrzucane są jakiekolwiek pieniądze. W rezultacie właściciel maszyn w księgach mógł wpisywać kwoty „z kosmosu”. Podczas gdy automaty mogły niepodłączone stać w magazynie. W rezultacie pieniądze wykazane w księgach były legalizowane jako te, które do automatów wrzucili grający. Taki przedsiębiorca płacił tylko podatek ryczałtowy od liczby posiadanych maszyn.

Naleszkiewicz pisał też, że proponowane za kadencji Leszka Millera „rozszerzenie katalogu gier”, czyli faktycznie legalizacja „jednorękich bandytów”, jest w istocie przykrywką dla cichej legalizacji lokali „silnych ludzi”, którzy dotąd rozstawiali nielegalne automaty, zdołali skutecznie skorumpować służby celne oraz prawne i bez przeszkód mogą i będą mogli czerpać korzyści z tej działalności.
Jego zdaniem, zagrożeniem dla złotego biznesu na automatach byłyby właśnie wideoloterie wprowadzane przez państwowe firmy, które jego zdaniem wyparłyby „jednorękich bandytów”. – Wideoloterie nie mają szans, bo właściciele „jednorękich bandytów” działają międzypolitycznie i ponadpartyjnie – mówił wczoraj Naleszkiewicz. Stwierdził, iż największym zagrożeniem dla prywatnych właścicieli „jednorękich bandytów” była ustawa hazardowa, która powstawała za czasów rządu Prawa i Sprawiedliwości. Zakładała ona m.in. obniżenie opodatkowania wideoloterii w taki sposób, by ich uruchomienie było dla Totalizatora Sportowego opłacalne.

Zresztą to właśnie podjęcie przez rząd PiS działań na rzecz umożliwienia uruchomienia wideoloterii przez państwową spółkę jest dzisiaj często formułowanym zarzutem wobec PiS ze strony politycznych konkurentów.
– To jest śmierć „jednorękich bandytów” – mówił o uruchomieniu wideoloterii Naleszkiewicz. Prac nad ustawą rząd wtedy zaniechał. Prezes PiS Jarosław Kaczyński zeznawał przed komisją, że pieniądze pozyskane z wideoloterii miały zostać wydane m.in. na budowę obiektów sportowych. Później jednak, jak wyjaśniał, zmienił zapatrywanie na hazard i zaniechano uruchomienia tych gier. Ale dopiero ze strony kolejnego rządu prywatna branża hazardowa otrzymała niezwykły prezent. Poprzez ustawę przygotowaną przez ekipę Donalda Tuska i w błyskawicznym trybie przeprowadzoną przez Sejm wideoloterie zostały w ogóle zakazane. – Jest jeszcze jedno pytanie, na które komisja powinna sobie odpowiedzieć. Dlaczego pan premier Tusk zdecydował się na spełnienie marzeń właścicieli „jednorękich bandytów”, to znaczy delegalizację wideoloterii? – pytał Naleszkiewicz. Stwierdził, że już po tym, gdy komisja wezwała go na świadka, miał „sygnały radości od tych, którzy świadkami mieli być, ale zdrowie im nie pozwala”, że „to jest to” i że właśnie ustawa rządu Tuska traktuje ich życzliwie. Naleszkiewicz powiedział, jak właściciele automatów poradzili sobie, gdy na Ukrainie premier Julia Tymoszenko „zakazała wszystkiego łącznie z ‚jednorękimi bandytami'”. Automaty wcale nie zniknęły, a zamiast nich pojawiły się podobne zwane „automatami internetowymi”: Barman sprzedaje „pieniążek”, który wrzuca się do automatu, ten łączy się z zagranicznym serwerem, gdzie można zagrać w grę jak na „jednorękim bandycie”. Na takim internetowym automacie są też zainstalowane gry zręcznościowe, które zakazane nie są, a ponadto właściciel automatu „nie ma wpływu na to, co klient robi w internecie”. – Być może już jest uruchomiany serwer na Polskę? – spekulował Naleszkiewicz.

Zeznał ponadto, że gdy w lutym 2004 roku był zwalniany z funkcji prezesa Polskiego Monopolu Loteryjnego, pytano go, „z kim on chciał walczyć – właściciele jednorękich bandytów działają międzypolitycznie i ponadpartyjnie”. Powiedział, iż wtedy na to stwierdzenie się oburzał. – Dopiero po decyzji pana premiera Tuska dotarło do mnie, że wtedy nie miałem racji – dodał.
Oprócz Naleszkiewicza przed komisją zeznawać miał wczoraj także Zbigniew Benbenek, szef firmy ZPR działającej m.in. w branży hazardowej.
Ze względu na zwolnienie lekarskie nie udało się także do tej pory przesłuchać m.in. kolegi Ryszarda Sobiesiaka, również biznesmena i lobbysty branży hazardowej Jana Koska. Podobny dokument komisji przedstawił także inny znajomy Ryszarda Sobiesiaka, były prezes Totalizatora Sportowego Sławomir Sykucki, który przed Sobiesiakiem roztaczał wizje, co będzie, jeśli biznesmenowi uda się wprowadzić córkę do zarządu Totalizatora Sportowego.

.

Artur KowalskiNasz Dziennik

Reklama

Możliwość komentowania Tusk spełnił marzenie „Rychów” została wyłączona

%d blogerów lubi to: