Na końcu drogi…

Posted in ■ aktualności, ■ historia by Maciejewski Kazimierz on 25 czerwca 2011

Dobra wiadomość, mamy wreszcie proces. Paszkwilant i oszczerca zostanie przez Kaczyńskiego i Ziobrę zaciągnięty przed sąd. Wreszcie, bo ta bezjajeczność i bezradność wobec paszkwilantów od dawna budzi moją wściekłość.

Po tych wszystkich całkowicie bezkarnych, ba, nagradzanych życzliwymi oklaskami i tytułami Człowieka Roku prześciganiach się, kto obrazi przywódcę opozycji w sposób najbardziej oryginalny, kwiecisty, dosadny, bo zwykłe obelgi już na nikim nie robią wrażenia, wreszcie jeden z opluwaczy będzie musiał dowieść przed sadem, że ma dowody na swoje oszczerstwa. A jeśli tak, to wyjaśnić, dlaczego je ukrywał przed prokuraturą, bo ta ich przez cztery lata nie mogła znaleźć, mimo rozpaczliwych wysiłków.

Oczywiście, wielkich złudzeń też nie ma co podsycać, jakie mamy w Polsce sądy, nie trzeba przekonywać, przykład Wyszkowskiego czy Jachowicza mamy świeżo w pamięci. Ale może nastąpi chwila zastanowienia, jeśli już nie opamiętania?

W istocie, Kutz nie był jedynym, który ostatnio oskarżył Jarosława Kaczyńskiego o przestępstwo i nie był jedynym, który, IMHO powinien za to odpowiedzieć przed sądem.

Mieliśmy już Człowieka z Marmuru, Człowieka z Żelaza, ostatnio ujawnił się Człowiek, co się Bankierom Nie Kłaniał, a Przed Księżmi Nie Klękał. Ale gdzie im tam wszystkim do Człowieka z Bruzdą!

Człowiek ten wyróżnia się z tłumu, poza owa zagadkową bruzdą pośrodku czoła przedziwną zdolnością do tzw. widzeń. Nie mam tu na myśli widzeń w więzieniach, choć wiele wskazuje, że i do tego dojdzie po wyborach, jak się okaże, że Pan Prezydent, mówiąc, że prawda jest arcyboleśnie prosta, miał jednak na swój sposób rację.

Mówię tu o widzeniach w tym sensie, w jakim Wernyhora czy Horpyna widzieli rzeczy niewidoczne dla nas, maluczkich. Otóż minister Nałęcz, bo o nim mowa, co chwila coś widzi. A to faszyzm, a to hordy pisowsko-kajzerowskie nad Marną, a to, jak ostatnio, przywódcę opozycji jako pedofila romansującego ze studentami (powodem tego zdumiewającego widzenia było użycie przez Jarosława Kaczyńskiego słowa „Titanic”, no i co, nie pedofil? No??? Sami widzicie! Najwyraźniej panu ministrowi wszystko się kojarzy, jak temu Jasiowi z dowcipu. Może to znany skądinąd mechanizm projekcji?). Nie wiem, co wywołuje takie wizje, gdzie się to kupuje i za ile, ale efekty są niesamowite.

Wizje Nałęcza są wyjątkowo kolorowe, plastyczne, jak po LSD, do tego dochodzi pewność bezkarności oraz brak jakichkolwiek hamulców. Te kultowe już kajzerowskie hordy nad Marną, na przykład, to był dopiero odlot! Albo ten faszyzm. Wyszło na to, że atrybutem faszyzmu jest posługiwanie się światłem i dźwiękiem! Zwłaszcza otwartym ogniem, czyli pochodniami, zniczami, świeczkami, nie wiem, jak z trociczkami zapachowymi, tu minister Nałęcz musi doprecyzować. No, co tu kryć, przygwoździł nas pan Nałęcz, nie mamy nic na swoja obronę. Pora wychodzić z rękami w górze.

Strach zapalić świeczkę, czy cokolwiek, co świeci lub wydaje dźwięki, bo wszak za propagowanie faszyzmu jest kryminał. ABW z termowizorami czeka! Kryminał jest, skoro już przy tym jesteśmy, również za propagowanie haseł komunistycznych, zatem nie tak znowu egzotycznych dla pana Profesora, więc byłoby dobrze, gdyby pan Nałęcz był ostrożniejszy w przylepianiu etykietek.

Raz, dlatego, że nie są tak dawne czasy, gdy osobnicy z czerwonymi chorągwiami (podobnymi do tych, które koledzy pana Nałęcza, a może i on sam, wieloletni członek PZPR, ze szczerą wiarą, no, bo jakże inaczej, nosili na wiecach i pochodach partyjnych), rozłupywali innym ludziom czaszki na polach ryżowych czy w sawannach afrykańskich, lub strzelali białopolakom w potylicę. Wiele tych czaszek ciągle tam gdzieś jeszcze się wala, niepogrzebanych. Zatem przydałoby się trochę pokory i zwykłego wstydu, panie Nałęcz.

A dwa, bo pan Nałęcz nie jest jakimś idiotą, który sterowany sms-em z centrali równie pracowicie, co bezmyślnie wkleja na forach obelgi i oskarżenia o dyktaturę pod adresem opozycji. Myślę, że on wie doskonale, że bierze udział w ohydnym procederze nagonki, podsycania histerii, nienawiści, odczłowieczania opozycji, a jako historyk, wie, co jest na końcu tej drogi.

„Nienawiść nie trwała jeszcze trzydziestu sekund, gdy mimowolne okrzyki wściekłości wyrywały się z gardeł obecnych na sali. Nie sposób było znosić cierpliwie widoku zadowolonego z siebie owczego pyska i przerażającej potęgi eurazjatyckiej armii, maszerującej w tle; co więcej, nie tylko jego widok, lecz nawet myśl o Goldsteinie automatycznie wywoływała lęk i gniew”. Orwell jakby widział, co się będzie u nas działo… Bo też nie dzieje się nic, czego by już przedtem nie próbowano…

Owa oskarżana o faszyzm opozycja nie ma już ani jednego przyczółka we władzy, ani jednego policjanta, ani jednego agenta, ani jednego mikrofonu, ani jednej teczki personalnej, którą mogłaby choćby teoretycznie pomachać komuś przed nosem, nie ma ani jednego dziennikarza/dziennikarki na dwóch etatach, jednego w redakcji, drugiego w służbach. To wszystko jest w rękach władzy, która ta opozycję zwalcza wszystkimi możliwymi sposobami, jednym z tych sposobów jest zaś wywoływanie histerii i wdrukowywanie ludziom w mózgi pewnych klisz.

Czy to przypadek, te dziesiątki jednobrzmiących tekstów, w których opozycję określa się mianem psychopatów albo sektą, i wmawia jej się, niczym dziecko w brzuch, cierpliwie i metodycznie (ponoć nawet papieskie konklawe można skłonić do ludożerstwa, jeśli tylko postępować cierpliwie i metodycznie, to chyba Lem napisał, jeśli mnie pamięć nie myli), faszystowskie metody i przekonania, w sposób skoordynowany i zorganizowany odczłowiecza się ich i wyklucza ze społeczeństwa, jako nienawistnych moherów, katoli, faszystów, osoby na prochach, chamów, głupków, chorych paranoików ogarniętych zwierzęcą nienawiścią, a ostatnio po prostu „ch… ” (jak nazwał Kaczyńskiego Hołdys), morderców niewinnych kobiet i pedofili, gazeta po gazecie, wywiad po wywiadzie, zgodnie z goebbelsowską zasadą, że wystarczy powtórzyć kłamstwo 200 razy, by przestało być kłamstwem, a zaczęło funkcjonować jako uznana prawda, a w najgorszym razie, jako „fakt prasowy”, wynalazek Geremka?

Oczywiście, jesteśmy w Europie, nikt (chyba) nikogo maczetą rąbać nie będzie, choć precedens już był,
gdy zamordowano Marka Rosiaka, a Pawłowi Kowalskiemu podcięto gardło, o czym warto przypominać, bo jak my nie będziemy przypominać, to Tusk Vision Network i „Wyborcza” tego raczej nie zrobią, ciekawe dlaczego, zresztą. Ale tak zdelegalizować, przed Trybunał Stanu postawić, do psychuszki wsadzić, oj, tak, tak, to już chętniej!

Seawolf • niezalezna.pl
Felieton opublikowany w „Rzepie”

Reklama

Możliwość komentowania Na końcu drogi… została wyłączona

%d blogerów lubi to: