Ludwik Dorn – aleator locutor
Ludwik Dorn wzywa prezesa, by przestał się bać. By przestał się bać „Solidarnej Polski”. Gdyby te słowa napisał Marek Migalski, można by rzec: taka jego uroda. Gdy jednak pisze to Dorn, Dorn, którego trudno potraktować protekcjonalnie, trzeba zadać sobie pytanie, dlaczego to zrobił. Odpowiedź na to, pozornie tylko skomplikowane pytanie, jest dziecinnie łatwa. Podpowiada ją zreszą sam autor.
We wstępie (to Dorn frasobliwy), odnosząc się do działań prezesa, pisze: „Można na ten temat ironizować w stylu felietonu, ale byłoby to całkowicie jałowe.” Sugerując tym samym, że skoro nie jest analitykiem jałowym, jest na pewno analitykiem pikantnym, raczy czytelników analizą, która ma sprawiać poważne wrażenie. Kończąc ją jednak (to Dorn krotochwilny), zwraca się do prezesa: „A na razie niech Pan przestanie kopać nas po kostkach wznosząc okrzyki o Polsce i jedności. My się bierzemy do roboty, to niech i Pan weźmie się do roboty.”
I cała powaga, cały wdzięk politycznej analizy nagle pryska. A czytelnik wraca do początku tekstu, zerkając na nazwisko autora, bo stracił pewność, czy trafił na stronę Ludwika Dorna, czy przez pomyłkę przeczytał tekst Libickiego.
Predykcje (piszę wszak o Ludwiku Dornie, proszę więc darować mi chęć zabłyśnięcia) zasadniczej partii tekstu przypominają grę w kości. Jest to jednak gra dość specyficzna, a może lepiej rzec, specyficzna odmiana tej gry. Dorn argumentuje w ten sposób, jakby bez przerwy grał kośćmi znaczonymi. Tak jednak, niestety, niestety dla „Solidarnej Polski”, nie jest. Podobne przewidywanie byłoby uzasadnione wyłącznie w sytuacji, gdyby partia, którą Dorn zasilił, miała jakiekolwiek poważne szanse na zaistnienie w grze (pomijam, że podobną, choć z mniejszym wdziękiem czynioną, analizę proponował niegdyś swym czytelnikom Migalski w odniesieniu do PJN-u). „Solidarną Polskę” i jej charyzmatycznergo przywódcę „nie dało się ani zlekceważyć ani zamilczeć”, pisze Dorn, więc prezes zaczął grać na nucie jedności, bo chociaż nie czuje lęku przed tą partią, czuje przed nią strach.
Dowcip wyłaniający się z tych fragmentów wypowiedzi Dorna zniewala. Zniewala dlatego, że został podsunięty z marsową miną, a tylko tak podawane dowcipy są naprawdę zabawne. Jestem przekonany, że sam autor, pisząc to, również dobrze się bawił. Prezes, który jest naprawdę dobrym pokerzystą, doskonale wyczuł możliwości Ziobry i „Solidarnej Polski”. Nie wykluczam, że na początku mógł odczuwać coś przypominającego strach czy może raczej niepewność, bo w polityce wszystkiego nie da się przewidzieć. Bardzo szybko jednak, podobnie jak stary Robinson rozgryzł młodego McQueena w „The Cincinnati Kid”, odczytał słabe strony rywali, tym samym pozbawiając ich szans na odniesienie jakiegokolwiek sukcesu. Nie o Ziobrę, nie o „Solidarną Polskę” idzie gra, ale o wyborców (można by ich obdarzyć jakimś epitetem, ale po co), którzy na sam dźwięk słowa „jedność” „gubią imię czynów i w nurt wpadają kręty”.
Ludwik Dorn wie o tym doskonale, jest wszak wysoki, skoro i ja wiem, a jestem przecież bardzo niski. Wie, ale postanowił się z nami … nie, nie podroczyć. Postanowił nas przekonać, że prezes nie jest jednak tak wytrawnym pokerzystą, za jakiego go uważamy.
Nie dziwię się Ludwikowi Dornowi, bo zastosowany przez prezesa blef przerasta pokerowe możliwości Zbigniewa Ziobry.
capa • salon24.pl
fot. Bartłomiej Zborowski / PAP
Możliwość komentowania Ludwik Dorn – aleator locutor została wyłączona