Fundament III RP – strukturalny konflikt interesów

Posted in ■ aktualności, ■ odkłamujemy HISTORIĘ by Maciejewski Kazimierz on 19 stycznia 2013

fragment ww opracowania profesora Andrzeja Zybertowicza


“Myślę, że rodzinne korzenie sędziego Sędziego Igora Tuleyi to dobra ilustracja opisanego przeze mnie  strukturalnego konfliktu interesów: Strukturalny konflikt  interesów jako fundament  III RP. Bez uporania się z tym konfliktem nie odblokujemy potencjału rozwojowego Polski.”    /Andrzej Zybertowicz/

[Przedstawiamy fragment ww opracowania profesora Zybertowicza -red] 

Kluczowe pola zmiany instytucjonalnej i konflikt interesów

Te odmienności interesów rozwoju kraju oraz partykularnych interesów poszczególnych osób i środowisk zarysujemy teraz poprzez serię pytań dotyczących prokuratury, tajnych służb, sądownictwa i mediów.

Prokuratura.

Jak mogła w pełni skutecznie działać zgodnie z zasadami państwa prawa, skoro na wszystkich jej szczeblach, w tym wśród jej kadr kierowniczych, były liczne osoby, które — na gruncie zasad praworządności — winny zostać objęte ściganiem za przestępstwa popełnione w okresie PRL? Wystarczy dla ilustracji przypomnieć, jak mozolnie i nieefektywnie prowadzone były sprawy niewyjaśnionych śmierci zidentyfikowane przez tzw. Komisję Rokity

Tajne służby.

Jak funkcjonariusze UOP (a później ABW) mogli efektywnie rozpracowywać wielkie afery gospodarcze, w tym prywatyzacyjne, skoro wśród „konstruktorów” tych afer znajdowali się ich koledzy (przyjaciele, dawni przełożeni) ze służb tajnych PRL zatrudnieni w krajowych i zagranicznych podmiotach gospodarczych?

Omówmy nieco bliżej przypadek szczególny — kontrwywiadu (wojskowego i cywilnego).

Na ile skuteczną działalność kontrwywiadowczą mogła prowadzić organizacja podlegająca osobom, które na gruncie abecadła tajnych służb winny zostać poddane kontrwywiadowczemu rozpracowaniu w pierwszej kolejności? Wymownej ilustracji dostarcza tu pochodząca z 1996 roku wypowiedź Krzysztofa Bondaryka, odwołanego w tym samym roku z funkcji szefa Delegatury UOP w Białymstoku. Już po odejściu z Urzędu mówi on „Gazecie Wyborczej”:

„Od początku zakładaliśmy, że nasz Urząd może być dla Rosjan przejrzysty. Rosjanie dzięki swoim starym kontaktom towarzyskim i aktywom operacyjnym mogli kontrolować większość operacji naszego kontrwywiadu. (…) UOP był obiektem wielu agresywnych akcji ze strony służb rosyjskich, ukraińskich, białoruskich. Nasza reakcja była najczęściej taka: nie prowokować bez potrzeby, tylko obserwować i uniemożliwiać działanie. Aby to było skuteczne, szczególnie kiedy nasz wywiad jest sparaliżowany, potrzebujemy wiedzy o tym, co tu się działo przez ostatnie 25 lat. Kim i czym KGB się interesował w Polsce i do jakich spraw potrzebował pomocy SB? Jakie działania podejmował wobec polskich obywateli w kraju i za granicą? Problem ten dotyczy nie tylko SB. Także wojskowych służb specjalnych i struktur PZPR. Nikt tego dotychczas nie zrobił. A przecież współpraca ze służbami ZSRR przed 1989 r. nie dotyczyła paru osób, to były statystycznie ogromne liczby. Czy to jest kontynuowane? Mimo zniszczeń archiwów SB i służb wojskowych odtworzenie tej wiedzy jest możliwe. Na tej podstawie kontrwywiad mógłby ocenić, w jakim zakresie służby rosyjskie wracają do starych wpływów, operacji i kontaktów. Nie chodzi mi więc o to, by kogoś rozliczać bez powodu, ale ze względu na bezpieczeństwo państwa. Musimy to wiedzieć”  („Gazeta Wyborcza”, 22 października 1996).

Były szef jednej z Delegatur UOP ujawnił publicznie ważną lukę w systemie bezpieczeństwa państwa. Zaniedbanie, za które ktoś był odpowiedzialny — i w sensie prawno-organizacyjnym, i politycznym. Gdy uznamy relację Bondaryka za wiarygodną, wyjaśnienia domagają się dwie sytuacje. Pierwsza to wyjaśnienie przyczyn istnienia w systemie kontrwywiadowczego bezpieczeństwa państwa tak poważnej luki, którą wskazał Bondaryk. Drugą sytuacją jest to, co nastąpiło po publicznym ujawnieniu tej luki. Od razu dodajmy, że — w świetle poszukiwań internetowych (realizowanych 12-14 listopada 2009) — nie nastąpiła żadna reakcja. Jedyny odnaleziony ślad to tekst Piotra Woyciechowskiego i Antoniego Podolskiego (w 1992 roku obaj pracowali w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych w zespole ministra Antoniego Macierewicza przygotowującym lustrację) opublikowany po 9 miesiącach od wypowiedzi Bondaryka w dzienniku „Rzeczpospolita”.

W naszej ocenie obie sytuacje — kontrwywiadowcze zaniechanie i brak publicznej reakcji na ujawnienie tego zaniechania — mają wspólne przyczyny. Wyjaśnienie owego poważnego zaniedbania, jak i wyjaśnienie tej niepokojącej okoliczności, że po publicznym ujawnieniu luki w systemie bezpieczeństwa państwa sprawa nie została w ogóle podjęta ani przez media, ani też — o ile wiemy — przez odpowiednie agendy państwa, wydaje się proste. Przez cały czas od roku 1989 aż do wygrania wyborów przez PiS w roku 2005 osoby i środowiska (polityczne, biznesowe, medialne), które miały interes w tym, aby inwentarz form współpracy funkcjonariuszy służb PRL ze służbami Moskwy nie został w wolnej Polsce sporządzony, były w naszym kraju na tyle wpływowe, iż blokowały wykonanie jednego z elementarnych zadań kontrwywiadowczego abecadła.

To właśnie z perspektywy ograniczania strukturalnego konfliktu interesów w strategicznych organizacjach państwa należy oceniać zasadność rozwiązania Wojskowych Służb Informacyjnych oraz powołania Centralnego Biura Antykorupcyjnego w roku 2006. Te pierwsze należało zlikwidować już choćby z tego powodu, że ich liczni szkoleni w ZSRR oficerowie znajdowali się w klasycznym konflikcie interesów, a służba ta przez kilkanaście lat sama problemu tego rozwiązać nie umiała. Do ustawy powołującej CBA wpisano zasadę, iż w służbie tej nie mogą być zatrudniane osoby będące funkcjonariuszami i (lub) tajnymi współpracownikami tajnych służb PRL. Celem takiego zapisu było rozerwanie lojalności koleżeńskich istotnie zmniejszających skuteczność realizacji zadań przez Urząd Ochrony Państwa, a potem organizacje, które go zastąpiły po rozwiązaniu w 2002 roku (były to Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Agencja Wywiadu).

Sądownictwo.

Rozpocznijmy od uwag badaczki brytyjskiej:

„Latem 1997 r. jakość kadr sądownictwa znowu stanęła w centrum uwagi. Prawo lustracyjne z tego roku nakazało, by kadry administracji wyższych szczebli, osoby pełniące funkcje z wyborów lub na funkcje takie kandydujące wypełniały oświadczenia stwierdzające, czy współpracowały z organami bezpieczeństwa lub w nich pracowały w okresie 1944-1990. Prawdziwość oświadczeń miała być weryfikowana przez Sąd Lustracyjny. Nie udało się jednak sądu takiego z powodu niechęci sędziów powołać, jak zakładała ustawa, do października [1997 — A.Z.]. (…) Podawano różne powody tej niechęci sędziów do podjęcia się orzekania w sprawach lustracyjnych. Sprawy te traktowano jako silnie upolitycznione, wymagające interpretowania wysoce kontrowersyjnych danych na podstawie podlegających manipulacjom dokumentów tajnej policji. Sędziowie byli także postrzegani jako niechętni do zajmowania się lustracją swoich kolegów w sądownictwie i prokuraturze w sytuacji braku założenia o domniemaniu niewinności i bez jasnych kryteriów “Współpracy ze służbami specjalnymi«. Tym niemniej u podłoża tej sytuacji leżało odczucie, iż sędziowie byli przeciwko lustracji, ponieważ ich korporacja (profession) była skażona przez swoje związki ze starym reżimem”

Skoncentrujemy się teraz na przypadku szczególnej wagi, na instytucji współwyznaczającej kontury ładu prawnego w naszym kraju — Trybunale Konstytucyjnym. W 1998 roku sąd ten sformułował obowiązkowe wytyczne dla sądów lustracyjnych wskazujące, jakie rodzaje dowodów muszą być przedłożone, by ktokolwiek mógł zostać uznany za tajnego współpracownika służb PRL. Dzisiaj wiemy, że gdy Trybunał formułował te wytyczne, część jego członków była w konflikcie interesów.

„Co najmniej pięciu z czternastu członków TK orzekających 21 października 1998 r. w sprawie zgodności ustawy lustracyjnej z konstytucją łamało fundamentalną zasadę prawa rzymskiego nemo iudex in causa sua. [łac. ‚Nikt nie może być sędzią we własnej sprawie’ – red.]

Przypadek wieloletniego agenta SB sędziego Zdzisława Czeszejko-Sochackiego został już opisany w prasie. Inny sędzia, profesor Błażej Wierzbowski z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu (…), został w 2003 r. wskazany jako TW ps. »Henryk«. Profesor Wierzbowski zrezygnował z funkcji sędziego Trybunału Konstytucyjnego po wejściu w życie ustawy lustracyjnej w 1998 r. Wcześniej jednak obaj — B. Wierzbowski i Z. Czeszejko-Sochacki — złożyli zdanie odrębne do wyroku z 21 października 1998 r. uznającego ustawę lustracyjną za zgodną z konstytucją. W IPN znajdują się także akta archiwalne Departamentu I MSW dotyczące sędziego Lecha Garlickiego, który w latach 1983-1984 pozostawał w ewidencji operacyjnej SB jako kontakt operacyjny Wydziału I Departamentu I MSW (…). Sędzia Andrzej Mączyński pozostawał w ewidencji operacyjnej SB w latach 1985-1990 jako kontakt operacyjny Wydziału III-1 WUSW w Krakowie. Ferdynand Rymarz, obecnie przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej, po raz pierwszy został zarejestrowany przez WSW w Krakowie w czasie pełnienia służby wojskowej w latach 1961-1962 jako informator o pseudonimie »Czarny«. (…) Zachowane materiały archiwalne pozwalają na ustalenie, że F. Rymarz został ponownie zarejestrowany przez Wydział II KW MO w Lublinie w 1965 r. pod nr. 5008 jako TW ps. »Fred«. (…) Ponowne zarejestrowanie, tym razem jako KO ps. »R.F. «, nastąpiło w 1985 r. W tym wypadku można założyć, że KO był wykorzystywany do kontroli operacyjnej adwokatury. (…) W wypadku F. Rymarza sądowi [lustracyjnemu — A.Z.] przedłożono nie mniej niż kilkanaście dokumentów dotyczących jego wcześniejszej działalności, brakowało jednak dowodów tzw. materializacji współpracy, czyli doniesień. Takich informacji brakowało też w sprawie Andrzeja Mączyńskiego. Obaj wspomniani sędziowie »oczyścili się« z publicznie pojawiających się zarzutów współpracy z komunistycznymi organami bezpieczeństwa państwa według reguł prawa, które wcześniej ustanowili.
W toczących się później procesach lustracyjnych zaangażowanie wielu sędziów w ustalenie prawdy można zdefiniować jako niewielkie. Naprzeciw nich na sali sądowej stawali znacznie bardziej zaangażowani i kompetentni adwokaci. Motywację niektórych mógł tylko wzmacniać fakt, że kwestionując w sądzie wartość zachowanej dokumentacji SB, nie tylko bronili swoich klientów, lecz także, w jakiejś mierze, działali we własnej sprawie”

Z kolei 11 maja 2007 roku orzeczenie Trybunału znacząco zawęziło skalę nowego prawa lustracyjnego, m.in. wyłączając spod lustracji środowisko dziennikarskie oraz sporą część środowiska akademickiego. Nie są jednak znane żadne publiczne oświadczenia Trybunału jako organizacji publicznej, w których odniósłby się on do swoich orzeczeń wydawanych w warunkach konfliktu interesów części członków Trybunału po tym, jak konflikt interesów jego członków stał się publicznie znany.

Media.

Jak media III RP (publiczne i prywatne) mogły na przykład bezstronnie informować o problemach lustracji i dekomunizacji, skoro wśród właścicieli mediów (na przykład stacji telewizyjnych), osób kierujących mediami oraz dziennikarzy były liczne osoby w wolnej Polsce ukrywające swoje związki z tajnymi służbami PRL? Czy mogły angażować się w pogłębioną debatę na temat polskiego interesu narodowego, skoro ich istotna część jest uzależniona od kapitału zagranicznego? Czy w tym kontekście można mówić o pełnej suwerenności naszego dyskursu publicznego?

(…)

polecamy całość: Strukturalny konflikt  interesów jako fundament  III RP

ewastankiewicz.wordpress.com

Reklama

Możliwość komentowania Fundament III RP – strukturalny konflikt interesów została wyłączona

%d blogerów lubi to: