Lech Wałęsa w objęciach paranoi ☚ polecam !

Posted in ■ aktualności, ■ historia, ■ odkłamujemy HISTORIĘ by Maciejewski Kazimierz on 5 kwietnia 2013

Szum, jaki powstał w ostatnich tygodniach wokół osoby Lecha Wałęsy i jego bluźnierczej wypowiedzi w programie „Kropka nad i”, jest dość dziwny.

harcerz-bolek

Po dwudziestu z górą latach transformacji ustrojowej, nasz eks-prezydent nie jest już chyba dla nikogo autorytetem, a w każdym razie jest nim dla niewielu osób. Od lat pozostaje na marginesie życia politycznego i pełni co najwyżej rolę muzealnego eksponatu, występując co jakiś czas jako „symbol epoki”. Mit Wałęsy runął, gdy ludzie zrozumieli, że cały ten „karnawał Solidarności”, na czele którego stał Lechu, był tylko teatrem, a głównym zadaniem ludzi przeprowadzających transformację było zabezpieczenie interesów oraz pozycji czerwonej nomenklatury w „nowej rzeczywistości” i przygotowanie gruntu pod kolonizację państwa. Przeciętny robol, marzący o tym, aby otworzyła się przed nim droga awansu do klasy średniej, może marzyć dalej.

Nie od dziś wiadomo, że historię piszą zwycięzcy, że historia, jako dziedzina naukowa, interesuje co najwyżej garstkę zapaleńców, a dla mas przeznaczone są tzw. „narracje”, czyli zbiór legend i mitów służących uzasadnieniu bieżącej polityki, czy mówiąc po ludzku – kłamstwo, propaganda i manipulacja. Niektórzy uważają, że proceder ów nabierze nieco powagi, a nawet szlachetności, jeśli nazwać go „polityką historyczną”, jednak w istocie pozostaje on objawem zwyczajnego barbarzyństwa. W przypadku Polski polityce tej przyświeca dodatkowo bradzo poważny cel, który zwyczajowo określa się mianem „gonienia Europy”.

W czym Europa nas de facto wyprzedziła na tyle, że nieustannie musimy ją gonić? Odpowiedź wydaje się prosta, jeśli zważyć na to, co jest od lat głównym celem ataku „sił postępu”, a co w Europie występuje już tylko w postaci szczątkowej – Kościół katolicki. Katolickość Polski jest ostatnią barierą dzielącą nas od Europy, która skutecznie oderwała się od Niego na drodze kilku rewolucji.

Rewolucje te jakoś nigdy nie znalazły w Polsce naśladowców i ani nie pociągnęła naszych przodków Reformacja, ani nominalizm, ani Oświecenie, ani faszyzm, ani nazizm, ani socjalizm. Wszystkie one napotkały na mniej lub bardziej stanowczy opór Polaków, przez co w oczach tych, co oporu nie stawiali, uchodzimy oczywiście za obskurantów i ciemniaków. Słabniemy jednak w tych bojach i dziś możemy się już w dużej mierze tylko przyglądać temu, jak ktoś w naszym imieniu podpisuje kolejne cyrografy. Bunt „Solidarności” okazał się być doskonałą okazją do przeprowadzenia w naszym kraju „rewolucji zastępczej”.

Do zwykłej rewolty głodnego i poniżonego Narodu dorobiono odpowiednią ideologię, a solidarnościowy zryw sprzedano na zachodzie w neomarksistowskim opakowaniu, jako wołanie mas o „socjalizm z ludzką twarzą”. Trzeba było tylko poprzestawiać pewne akcenty – przede wszystkim umniejszyć rolę Kościoła w kształtowaniu ducha „Solidarności” i uwypuklić znaczenie tzw. rewizjonistów, oskarżających PZPR o to, że „zdradziła ideały marksizmu” – to oni ostatecznie stali się twarzami „Solidarności” i występowali na zachodzie jako jej rzecznicy. Jeśli dziś ktoś na zachodzie kojarzy „Solidarność” z jakimiś nazwiskami, to są to nazwiska takie jak Kuroń, Michnik, czy Geremek.

Myślę, że na tym tle można lepiej zrozumieć wagę ostatniego wybryku Lecha Wałęsy, który chyba do dziś nie załapał tych wszystkich subtelności. W ciągu ostatnich dwudziestu kilku lat został skutecznie zepchnięty na margines i można było o nim zapomnieć, ale tylko dopóki zachowywał się jak nieszkodliwy wariat i głosił tę swoją naiwną opowiastkę o bohaterskim obaleniu komunizmu i wolności, jaka sam w pojedynkę dał Polakom. Ostatnio przekroczył jednak granicę, której przekraczać nie powinien. Zburzył misterną „narrację” neo-komuny, dla której odpowiednio przeinterpretowany zryw solidarnościowy jest jedyną legitymacją do sprawowania nad Polakami rządu dusz.

To, że Polacy nie zgłupieli i nie kupili tego całego „socjalizmu z ludzką twarzą” jest oczywiste dla każdego trzeźwego człowieka, ale nad tym można przejść do porządku dziennego, bo kto by się tam przejmował „ciemnym ludem”. Gorzej, że Lech Wałęsa, robiący na świecie za twarz tego ideologicznego przekrętu rzucił cień na malowniczy obraz świeckiej rewolucji, jaka rzekomo dokonała się pod jego przywództwem. Jest to dla neo-komuny nie tylko porażka honorowa, ale i obnażenie jej jako kliki uzurpatorów.

Przy okazji widzimy, jakie obyczaje panują w tym specyficznym półświatku. Lech Wałęsa został obsztorcowany przez różnych przedstawicieli światowego obozu postępu, niczym gówniarz kradnący jabłka w sadzie sąsiada, z dnia na dzień stał się enfant terrible samozwańczej arystokracji, a na dodatek stracił nieźle płatną robotę, którą najwyraźniej mógł wykonywać tylko do czasu, gdy mówił to, co towarzycho chciało usłyszeć. Taki właśnie świat proponuje nam neo-komuna. Świat zakłamania i hipokryzji, w którym rzeczywiste przymioty człowieka są sprawą drugorzędną, a liczy się przede wszystkim dyspozycyjność wobec obozu władzy.

Świat, w którym rządzi moralny i obyczajowy terror wymuszający „poprawność” głoszonych publicznie opinii i okazywanych zachowań. Wiemy jednak skądinąd, że człowiek może zachowywać taką powierzchowną poprawność, albo ze strachu przed karą, albo w oczekiwaniu nagrody, co czyni ów „nowy, lepszy świat” zbieraniną niewolników i najemników. Świat, w którym na szczęśliwych wybrańców, za wzorową służbę, czeka posada nadwornego „celebryty”.

Widzimy jednak, że łaska pańska na pstrym koniu jeździ i niejeden wczorajszy „celebryta” szuka dziś żarcia po śmietnikach, albo chałturzy gdzieś po remizach. Lechowi Wałęsie to z pewnością nie grozi, ale młodsi i mniej legendarni słudzy oraz najemnicy systemu muszą się bardzo pilnować. Muszą, niczym biedny Winston z „Roku 1984”, na zawołanie widzieć pięć palców i ani jednego mniej. Muszą na zawołanie widzieć „lobby homofobiczne” i „państwo klerykalne” i „pisowską dyktaturę” i „faszyzm” i wszystko, co tylko trzeba.

I to jest właśnie pięta achillesowa tego systemu. Ludzie, którzy zdobyli władzę w sposób niegodziwy, oszustwem, podstępem i przemocą, żyją w ciągłym strachu przed utratą swej pozycji. Nieustannie muszą zachowywać „rewolucyjną czujność” i mieć oczy dookoła głowy. Sen z powiek spędza im Krzyż w Sejmie, bo symbolizuje ich słabość, to że nie wszystko podlega ich kontroli, a więc nie mogą być pewni jutra.

Jedna wypowiedź upadłej gwiazdy polityki wywołuje lawinę nerwowych reakcji – kolejny przyczółek wydarty z naszych rąk! Taki, a nie inny gość telewizji śniadaniowej – zaraz lecą głowy – miał być inny, miał być nasz, powiedzieć to, a nie tamto! Jakiś prowincjusz zaśpiewał piosenkę patriotyczną w telewizyjnym konkursie talentów – wszyscy baczność, wyśmiać, opluć, nie zostawić suchej nitki! Faszyzm nie przejdzie! No Pasaran! Każdy szczegół, każda drobnostka urasta do rangi najważniejszego wydarzenia w umyśle paranoika. Wszystko, co nie nasze, jest śmiertelnym zagrożeniem dla władzy ludowej. Musimy walczyć o instytucje, o media, o kulturę, o symbole, o wszystko, bo się wyda, bo nas złapią za rękę, odbiorą zdobycze. Obłęd rozlewa się na cały świat, mania prześladowcza wyznacza standardy politycznej retoryki, wszędzie dookoła czyhają „homofoby”, „szowiniści”, „fundamentaliści” i „terroryści”, gotowi rzucić nam się do gardła, poddawać opresji i represji, dyskryminować i stygmatyzować, narzucać poglądy i prześladować.

Ta zbiorowa psychoza naszych czasów, tak silnie napiętnowanych nihilizmem i poczuciem wiszącej w powietrzu katastrofy, powinna być dla nas ostrzeżeniem, że nie ma dla naszego życia większego zagrożenia, niż władza w rękach ludzi doprowadzonych do obłędu przez wyrzuty ich własnego sumienia.

insane • salon24.pl
fot. internet

Reklama

Możliwość komentowania Lech Wałęsa w objęciach paranoi ☚ polecam ! została wyłączona

%d blogerów lubi to: