■■ Czechy 25 lat po…

Posted in ■ aktualności, ■ listy, ■ odkłamujemy HISTORIĘ by Maciejewski Kazimierz on 10 marca 2015

Apatia, frustracja, materializm, oligarchia, powrót ludzi dawnego systemu, eurazjatyckie odchylenie

Lata dziewięćdziesiąte, kiedy czeski antykomunizm święcił triumfy m.in. za sprawą radykalnego udostępnienia akt bezpieki, mięły bezpowrotnie. Uchwalona niedawno nowela ustawy o urzędnikach państwowych usuwa obowiązek lustracji ministrów, z czego wymiernie skorzystał oligarcha, wicepremier Babiš figurujący w aktach komunistycznej bezpieki jako współpracownik. Obrazu dopełnia presja, której podlega czeski odpowiednik Instytutu Pamięci Narodowej, gdzie w ostatnich latach doszło do wymiany kadry w atmosferze oskarżeń o lewicowy pucz- pisze Sławomir Budziak *.

Podczas gdy pod koniec minionego roku w środkach przekazu relacjonowano uroczystości z okazji 25 rocznicy upadku muru berlińskiego, a w samym Berlinie do nieba wzleciały białe balony, nad Wełtawą na pełnych obrotach pracowała maszyneria wspomnień z listopadowych dni roku 1989, dni które zapisały się w historii jako Aksamitna Rewolucja. Wspomnieniom sprzed dwudziestu pięciu lat naturalnie towarzyszyły różnorakie refleksje. Bez nich rocznica byłyby tylko serią wyblakłych obrazów oraz zbiorem imion, dat i faktów. Owa refleksja nad stanem życia publicznego w Republice Czeskiej jest zresztą pilnie potrzebna, i to nie tylko od święta.

Sądząc po czasie antenowym, górnolotnych debatach i ilości specjalnych rocznicowych wydań gazet i magazynów, wydarzenia roku 1989 mają w Republice Czeskiej nie tylko żywe znaczenie, ale i wymiar mitu. Tyle, że, mimo całej wrzawy jubileuszu, nie da się nie dostrzec, że nie odzwierciedla on rzeczywistości. Dla wielu obchody są czczym rytuałem. Dla młodych są raczej echem odległej i zamazanej historii. Dla jeszcze innych są okazją do wyrównania doraźnych politycznych rachunków. Sens i doniosłość „aksamitu” – jak nieformalnie określa się rewolucję – nie tylko ścierają się na pył w świecie pragmatycznego czeskiego konsumpcjonizmu, ale też są kontestowane. Warto przyjrzeć się kilku przywoływanym w mediach w kontekście listopada obrazom.

Listopadowe teorie spiskowe

Wieści o tragicznej śmierci studenta Martina Šmída z powodu ran odniesionych po brutalnym stłumieniu pokojowej studenckiej demonstracji 17 listopada 1989 rozniosły się szybko. Wkrótce ta nieoficjalna pogłoska przeistoczyła się w fakt, o którym donosiły radio Wolna Europa i Reuters. Symboliczną wagę tej ofiary potęgowało to, że miała miejsce w dzień upamiętniający spacyfikowanie studenckich protestów przez nazistów w roku 1939. Przelana krew i wymowne analogie pomiędzy totalitaryzmami dolały oliwy do ognia w i tak niespokojnej atmosferze społecznego niezadowolenia. W narodzie zawrzało.

Kłopot polegał na tym, że żaden student o tym imieniu – a najpewniej nikt inny – nie odniósł śmiertelnych obrażeń na skutek, skądinąd rzeczywiście bezlitosnego, pałowania demonstrantów. Na ziemi nie legło poranione ciało żadnego z dwóch Martinów Šmídów z fakultetu matematyczno-fizycznego. Jeden z nich odszedł z demonstracji, zanim doszło do bicia. Drugiego zaś tam nie było. Ale ani pośpiesznie zorganizowane śledztwo, ani dementi matki jednego z dwóch Martinów, czy też telewizyjna wypowiedź głównego zainteresowanego, albo nie przekonały wzburzonych albo nie miały znaczenia w obliczu przekroczenia przysłowiowego Rubikonu. Przemoc aparatu bezpieczeństwa, pobici i krwawiący młodzi ludzie oraz historyczny kontekst stwarzały dla pogłoski nie tylko wiarygodne, ale wręcz mitologiczne tło. Martin Šmíd jawił się jako trzeci z trójcy studenckich męczenników po zamordowanym w 1939 roku Janie Opletalu i straszliwym symbolu Praskiej Wiosny – Janie Palachu, ofierze samospalenia. Po demonstracji na Alei Narodowej nawet ci ostrożni i umiarkowani zaczęli się głośno domagać zmian.

Fikcyjny nieboszczyk, który wywołał gniew tłumów, jest jednak tylko jedną z postaci dramatu.
Inną jest ciesząca się opinią konfabulantki dziewczyna, która wymyśliła i rozpropagowała pogłoskę o śmiertelnym pobiciu, a kolejna to Ludvík Zifčák, prowokator komunistycznej służby bezpieczeństwa, który szedł na czele pochodu studentów. Zifčák miał według własnych słów nie tylko zmienić szlak marszu w stronę Alei Narodowej w celu doprowadzenia do konfrontacji, ale do dzisiaj utrzymuje, że jego upadek i strata przytomności były sfingowane i miały wzmocnić przekonanie o ofiarach śmiertelnych, zaś cała rewolucja rozpoczęła się w myśl planu służb specjalnych. Wielu podaje jego wypowiedzi w wątpliwość jako zupełnie bezpodstawne.

Tak, czy inaczej, lawina wydarzeń narastała. Na tle rosnącego oporu społeczeństwa powstaje sojusz grup opozycyjnych pod nazwą Forum Obywatelskiego. 29 listopada znika z konstytucji zapis o wiodącej roli partii, a 10 grudnia powstaje pierwszy rząd, w którego skład wchodzili ludzie spoza partii, zaś 29 grudnia rozpoczyna się okres prezydentury Havla.

Te i inne, podobne obrazy przesuwały się w czeskich środkach przekazu w kalejdoskopowym stylu. Był tam dramat, tajemnice i szczęśliwy koniec. Jest naturalnym, że obowiązkowe wspominki, którym oddają się narody z okazji rocznic doniosłych wydarzeń, wysuwają na pierwszy plan takie barwne dzieje. Nie powinno też dziwić, że chaos ostatnich tygodni reżimu komunistycznego i niepewność, która panowała wśród uczestników tych wydarzeń, skłaniają do spekulacji i sprzyjają powstaniu spiskowych poglądów na temat okoliczności upadku komunizmu w Czechosłowacji. Taki już los rewolucji, że obrastają w mity.

Sekretarz i prezydent jednym głosem

Te tajemnicze i fascynujące kulisy Aksamitnej Rewolucji mają jeszcze inną stronę. Pozwalają one na banalizowanie sensu przemian, na węszenie sprzysiężeń, na zbywanie upadku komunizmu i transformacji jako spisku wyższych sił w postaci miejscowej bezpieki, KGB czy CIA. Nie jest chyba przypadkiem, że w przeciągu kilku dni tak prezydent Miloš Zeman jaki i Miloš Jakeš – były sekretarz generalny Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Czechosłowacji – jednym głosem oznajmili, że rewolucję wywołała wieść o śmierci studenta, a nie bezlitosna pacyfikacja demonstracji. Tę ostatnią Zeman raczył określić jako „jedną z wielu demonstracji”, w jaskrawej sprzeczności ze wspomnieniami wielu z uczestników, z których ponad pięciuset doznało trwałego uszczerbku na zdrowiu.

Ten pogląd o rozstrzygającej roli nieprawdziwej plotki podziela niezłomny, betonowy komunista Jakeš, który dodaje, że zza kulis wszystkim dyrygowało KGB pragnące zmiany kierownictwa, oraz że sytuację jeszcze dało się opanować przy pomocy armii, ale Moskwa już wtedy odżegnała się od udzielania wsparcia bratnim narodom. Pytanie, czy posłałby czołgi na ulice, gdyby z Moskwy wiał inny wiatr, pozostaje otwarte.

Choć postawy lewicowego prezydenta i weterana komunistycznego betonu są zdecydowanie różne i zupełnie inny jest ich pogląd na politykę, to banalizacja wydarzeń listopada, która pobrzmiewała w wypowiedziach, miała podobny posmak. Paliwa dla takich interpretacji o swego rodzaju przypadkowości rozwoju wydarzeń, o tym, że tak zwana rewolucja wymknęła się spod kontroli i zamiast drobnych zmian skierowała społeczeństwo na zupełnie inny według niektórych tor, dostarcza więcej okoliczności. Według badań ówczesnego Instytutu Opinii Publicznej z końca listopada oraz z grudnia 1989 ponad 40% procent Czechów życzyło sobie ustroju socjalistycznego, drugie tyle chciało tzw. trzeciej drogi, zaś kapitalizm cieszył się poparciem kilku procent respondentów. Według świeżych badań Centrum Badania Opinii Publicznej 47% procent Czechów wyraża niezadowolenie z działania demokracji, a w minionym roku tych niezadowolonych było nawet 63%.

O ile polistopadowy rozwój obfituje w sukcesy, porażki, jak i kontrowersje, do których zalicza się kuponowa prywatyzacja, to tego rodzaju kontestacja sensu tych wydarzeń przez Zemana – pierwszego wybranego w wyborach powszechnych prezydenta – budzi u wielu niesmak. Nie chodzi tu o drobną wpadkę. Zeman nie prezentuje żadnej ideowej ciągłości z duchem aksamitnej rewolucji. Dzieli społeczeństwo na dwa obozy i z premedytacją korzysta z każdej okazji, aby wzbudzić kontrowersje.

Z kim nam po drodze. Wschód czy Zachód?

Osoba i zapędy prezydenta Zemana nie są jedynym budzącym pewne zaniepokojenie elementem dzisiejszej czeskiej politycznej sceny. I nie chodzi tu o pojedyncze elementy politycznego systemu. Można bowiem odnieść wrażenie, że zmieniają się same reguły gry.

W ostatnich latach doszło do znacznego osłabienia tradycyjnych partii politycznych (w tej mierze, w jakiej istniały w, bądź co bądź młodej, czeskiej demokracji ), a ponieważ polityka próżni nie znosi, przyniosło to wysyp trudnych do umiejscowienia na ideowej mapie ruchów, które zagospodarowały część elektoratu i zaczynają nadawać ton politycznemu życiu na Wełtawą.

Bodaj najlepiej te przemiany ucieleśnia założona przez miliardera słowackiego pochodzenia partia ANO. Wykluła się ona w 2011 jako obywatelskie stowarzyszenie napędzane powszechnym niezadowoleniem z poczynań klasy politycznej. Pierwsze próby przekonania Czechów do firmowanej przez ANO mglistej i apolitycznej wizji zawierającej się w takich sloganach jak „będzie lepiej”, „będziemy zarządzać państwem jak firmą” czy „walka z korupcją” nie rokowały dobrze na przyszłość, ale cierpliwość Babiša przyniosła owoce.

Siła perswazji rosła z upływem czasu i to, co zrodziło się jako polityczny projekcik przemysłowego magnata, odniosło niesłychany sukces wyborczy w roku 2014. Babiš stał się faktycznym zwycięzcą wyborów parlamentarnych, jednym z głównych twórców koalicji i ministrem finansów. Wybory komunalne potwierdziły, że nie chodziło o jednorazowy zryw. Babiš stał się wszechobecnym elementem życia politycznego, społecznego i przemysłowego kraju, i to nie tylko w roli głowy kluczowego ministerstwa i szefa drugiej największej partii. Objawia się również poprzez sieć 230 podmiotów gospodarczych składających się na jego holding Agrofert. Ale to nie wszystko, kolejnym krokiem w ekspansji Babiša było kupno największego domu wydawniczego i tym samym dwóch najpoczytniejszych dzienników.

Piastowanie funkcji wicepremiera przez przemysłowego barona i właściciela polskiego odpowiednika Agory (z braku lepszego porównania) może wydawać się niesłychane. Wbrew podniesionym brwiom komentatorów i oczywistemu konfliktowi interesów, Czesi mimo wszystko postawili na kartę ANO. Owa wiara w silnego męża opatrznościowego, który tupnie i rozgoni skorumpowaną sitwę (Babiš) albo zaklnie, wypali błyskotliwą ripostę i pokaże im wszystkim (Zeman) wpisuje się w klimat społeczny anno 2014, klimat w którym dochodzi do przewartościowania dorobku ostatnich 25 lat. Jest ona też jednym – lecz nie jedynym – z powodów, dla których część z miejscowych komentatorów pyta się o przynależność Czechów do kultury politycznej Zachodu.

Normalizacja bis

Od pewnego czasu w prawicowej publicystyce pojawia się teza o nowej normalizacji stosunków w Republice Czeskiej. Kluczowe tu słowo „normalizacja” to jasne historyczne odniesienie do okresu powrotu do represyjnych porządków po stłamszeniu Praskiej Wiosny. W pierwszym odruchu można to zbyć wzruszeniem ramion jako przesadę, ale owa teza zasługuje na uwagę. Przede wszystkim nie rości sobie pretensji do dosłowności i stanowi pewną metaforę pomagającą ująć zmiany tak w sferze polityki, jak i w świadomości społecznej. Nadto, nie brak jej pewnej wewnętrznej logiki.

Jakie są przejawy tej małej normalizacji? Naturalnie nie chodzi tu o jakieś usiłowanie powrotu do przeszłości sprzed transformacji ani też o rehabilitację reżimu komunistycznego. Dochodzi raczej do rewizji poglądów na wagę i sens przemian po Aksamitnej Rewolucji. Podaje się też w wątpliwość pozytywny bilans ostatnich 25 lat. Równolegle ze zmianami w sferze ideowej przebiegają przemiany odczuwalne w życiu politycznym.

Choć obecność korupcji na różnym poziomach struktur postkomunistycznego państwa czeskiego jest faktem, to samo pojęcie korupcji stało się nie tylko jednym z głównych wątków forsowanej wizji porewolucyjnej histori,i ale i pożytecznym narzędziem w walce politycznej. Poprzedni prawicowy gabinet upadł w kurzawie korupcyjnego skandalu, którego istoty do dziś nie wyjaśniono opinii publicznej, a który zaczął się bezprecedensowym nalotem policji na rządowe obiekty. Pozostało nieprzyjemne wrażenie nieprawidłowości na najwyższych szczeblach władzy. Co więcej, prezydent Zeman zignorował zabiegi ówczesnej partii rządzącej zmierzające do sformowania nowego rządu i mianował swój własny rząd specjalistów, a po wyborach osłabiona prawica znalazła się na zupełnym uboczu.

W tej atmosferze, na którą składają się tak rzeczywiste afery, jak i zmasowana antykorupcyjna retoryka, oraz ogólne niezadowolenie z klasy politycznej czy też osłabienie tradycyjnych partii politycznych, pojawiają się nawoływania do zmiany kursu i potępienie tradycyjnych partii w czambuł. Tak można wyjaśniać powodzenie nowych ugrupowań z ruchem ANO na czele, który zyskał popularność m.in. poprzez wyzyskanie ludowego spojrzenia na polistopadowe „rządy złodziei i mafiosów”. Gwoli sprawiedliwości trzeba podkreślić, że łapówkarstwo, nieprzejrzyste zamówienia publiczne i niejasne powiązania oficjeli poprzednich rządów – w tym prawicowych – są wodą na młyn tych bardziej i mniej autentycznych wojowników z korupcją.

Inny wymiar nowej normalizacji – i niejako druga strona antykorupcyjnych krucjat – to relatywizacja pojęć i rozmywanie historii. Niegdyś nośny w czeskim dyskursie antykomunizm stracił swoją siłę. Metka prominenta czasów słusznie minionych oligarsze Babišowi w żaden sposób nie odbiła się czkawką. Blednie przy jego obietnicach naprawy i oczyszczenia państwa. Lata 90, kiedy czeski antykomunizm święcił triumfy m.in. za sprawą radykalnego udostępnienia akt bezpieki, mięły bezpowrotnie. Uchwalona niedawno nowela ustawy o urzędnikach państwowych usuwa obowiązek lustracji ministrów, z czego wymiernie skorzystał właśnie Babiš figurujący w aktach komunistycznej bezpieki jako współpracownik. Obrazu dopełnia presja, której podlega czeski odpowiednik Instytutu Pamięci Narodowej, gdzie w ostatnich latach doszło do wymiany kadry w atmosferze oskarżeń o lewicowy pucz.

Wiatr ze Wschodu już nie wywołuje dreszczy

O ile widoczność przemian, które składają się na powyższy opis normalizacji, ogranicza się do kręgu obserwatorów miejscowej sceny politycznej, to w jednym aspekcie tych nowych porządków Czeska Republika zyskała tak uwagę świata zewnętrznego, jak i złą prasę. Tym aspektem jest polityka zagraniczna. Przeorientowanie się w zakresie polityki zagranicznej to temat obszerny i zasługujący na osobne opracowanie, ale bez choć pobieżnego szkicu, moja próba oddania stanu ducha Czech 25 lat po upadku komunizmu będzie kulawa.

Jeszcze do niedawna w czeskich relacjach międzynarodowych obecna była, przynajmniej w sferze deklaracji, spuścizna nieżyjącego już Václava Havla. Akcentowała ona mocno więzy z Zachodem oraz pojęcie praw człowieka. Kres temu stanu rzeczy położyła nowa reprezentacja polityczna, tak rząd jak i – w jeszcze większym stopniu – głowa państwa ze swoim urzędniczym aparatem. Z całą siłą ujawniło się to w dramatycznych okolicznościach kryzysu ukraińskiego.

Jeśli chodzi o politykę rządu, to można odnieść wrażenie, że kieruje się zasadą niewychodzenia przed szereg. Lawirowanie pomiędzy Rosją a Zachodem przy zachowaniu swego rodzaju neutralności wbrew członkostwu w strukturach Unii i NATO wymaga niezwykłej giętkości, ale i ta umiejętność nie gwarantuje sukcesu. Prędzej czy później zdziwieni sojusznicy zażądają opowiedzenia się po jakiejś stronie. Wyrażana ustami premiera czy też ministra obrony niechęć wobec wzmocnienia obecności sił NATO na wschodnich flankach sojuszu czy też niezdolność do choć symbolicznego potępienia działań Rosji przez czeski parlament, wywołały pewną konsternację, nie są jednak wyrazem żadnej ideologii, chyba że tym mianem określimy niezdolność do zajęcia jasnego stanowiska. Te i inne epizody przyćmiewa jednak seria wystąpień prezydenta Miloša Zemana, którego poczynania są z miesiąca na miesiąc coraz bardziej niezrozumiałe.

Przypomnijmy pokrótce tylko trzy hity eksportowe noszące znak firmowy Zemana

We wrześniu wymierzył ostrze krytyki wobec polityki sankcj,i i to na konferencji urządzonej przez bliskiego Putinowi rosyjskiego oligarchę. Swoje wielokrotnie zgłaszane wątpliwości co do udziału Rosji w konflikcie na Ukrainie, wyraził na antenie rosyjskiej telewizji, gdzie po raz kolejny podkreślił, że wbrew interpretacji panującej na zachodzie, przebiega tam tylko wojna domowa. Długofalowe starania o polepszenie stosunków z Chinami miały swoją kulimację podczas październikowej wizyty w Państwie Środka. Zeman zadbał, aby w sercach jego chińskich gospodarzy nie pozostał ani cień wątpliwości i upewnił ich, że Czechy szanują integralność chińskiego terytorium i nie uznają niepodległego Tybetu. Podkreślił również – zgodnie z nową koncepcją polityki zagranicznej – że nie przyjechał, aby pouczać w kwestii praw człowieka, ale raczej, aby pobierać lekcje stabilnych rządów.

Natężenie takich budzących wątpliwości zagrań ze strony najwyższych przedstawicieli Czeskiej Republiki zaowocowało ostrymi reakcjami za Oceanem, gdzie zaczęto na głos powątpiewać w przynależność Czech do wspólnoty państw zachodnich. Przyciśniętemu do ściany premierowi Bohoslavowi Sobotce zrobiło się na tyle gorąco, że w ostatnich dniach zaczął aż zbyt gorliwie nawiązywać do Havla i zapewniać o tym, że Czesi żadnego zrotu nie dokonali. W tym właśnie duchu odbyło się jego krótkie tourne po USA gdzie, obok osłonięcia popiersia Vaclava Havla w kongresie, chodziło właśnie o minimalizację szkód popełnionych w ciągu ostatnich beztroskich miesięcy.

Diagnoza z miejscem na interpretację

Kiedy prezydent Komorowski odwiedził Pragę u boku prezydentów ościennych krajów, był świadkiem tego, jak w stronę przemawiającego Miloša Zemana leciał grad jajek, a demonstranci nieudanie próbowali nawiązać do ducha protestów sprzed lat. I choć ich niezadowolenie jest w pełni uzasadnione, to uczestniczyli w rozmienianiu na drobne dziedzictwa listopada.

Jest jasne, że stare mity się częściowo wyczerpały, a częściowo są zredukowane do wyświechtanych pojęć i obrazów. Nie dokonała się masywna moralna odnowa społeczeństwa, do której nawoływał Havel, a odczuwalna w społeczeństwie mieszanka konsumenckiego pragmatyzmu i swoistej apatii wydaje się w pewnym sensie większym wyznaniem niż słusznie miniony reżim, bowiem ten oburzał i prowokował swoją opresją i aparatem przemocy, zaś dzisiejszy stan otępia. Ale istnieje też inny, bardziej optymistyczny pogląd. Według niego niesłychany wzrost popularności Babiša i ANO jest tylko emanacją powolnych oddolnych zmian. Innym ich wyrazem są nowe, różnorodne lokalne ugrupowania, które odniosły sukces w niedawnych wyborach komunalnych. Według tej interpretacji obywatelski duch jakby powoli budzi się z marazmu, nawet jeśli weźmiemy poprawkę na karierowiczostwo leżące u podstaw części tej aktywności. Która z diagnoz jest bliższa prawdzie? Czas pokaże.

Sławomir Budziak • rebelya.pl
* Autor mieszka od 2008 roku w Republice Czeskiej. Jest filologiem, skandynawistą, publicystą i tłumaczem.
Publikował m.in. w norweskim magazynie „Minerva” i na portalu Defence24.pl

fot. Martin Strachoň / Wikimedia Commons, CC BY-SA 4.0

Reklama

Możliwość komentowania ■■ Czechy 25 lat po… została wyłączona

%d blogerów lubi to: