■■ Rok wystarczył i „biznesy” ledwo zipią

Posted in ■ aktualności, ■ historia, ■ odkłamujemy HISTORIĘ by Maciejewski Kazimierz on 25 października 2016

… do normalności potrzeba 4 lat

Wielokrotnie zadawano Władysławowi Frasyniukowi bardzo proste pytanie. Jak to możliwe, że pan w 1989 roku miał dwie pary dżinsów, trzy flanelowe koszule i schodzone buty, a już w 1990 r. flotę tirów? Nie odpowiedział do dziś, pomimo pytań pomocniczych. Kto panu dał kredyt, który w tamtym czasie funkcjonował na złodziejskich zasadach 100% odsetek w skali roku? Jakim majątkiem zabezpieczył pan tak gigantyczną kwotę kredytu? Od kogo otrzymywał pan zlecenia i czy przypadkiem nie były to firmy państwowe powiązane z politycznymi kolegami i koleżankami? Cisza, jeśli chodzi o konkrety, ale za to mnóstwo wygłoszonych kazań i połajanek.

Jedynie sfrustrowane nieuki, nieroby, niezaradni życiowo półanalfabeci, wylewają jad i snują insynuacje, na które nie mają żadnych dowodów. Człowiek pracowity i zdolny, jak Władysław Frasyniuk, osiągnął wielki sukces w biznesie, bo mu się chciało pracować i miał odwagę podjąć ryzyko biznesowe. Słaby skecz nie kazanie! W 1991 roku miałem 19 lat i również próbowałem podjąć ryzyko biznesowe i to nie jeden raz. Podobnie postąpiła moja koleżanka z LO i trzeba przyznać, że jej pomysł był od mojego znacznie ciekawszy. Wówczas młodym bezrobotnym, którzy mieli tyle, co w Frasyniuk w 1989 roku, Urzędy Pracy oferowały pożyczki na działalność gospodarczą na preferencyjnych warunkach. Nie chcę kłamać i proszę tę informację traktować z dystansem, ale z tego co pamiętam takich pożyczek udzielano rocznie nie więcej niż kilka. Były po prostu limity i wybierano najbardziej oryginalne pomysły, przynajmniej tak zakładał regulamin. Gdy koleżanka z LO powiedziała mi jaką małą firmę zamierza założyć, od razu pomyślałem sobie, że z nią nie wygram. Za parę miesięcy UP w małej mieścinie rozstrzygnął konkurs. Wygrała jakaś córka, czy syn lokalnego biznesmena, takiego co to za komuny handlował złotem, a teraz był królem w mieścinie.

Tak się skończyły marzenia absolwentów LO o prowadzeniu własnej działalności gospodarczej. Kredyt naturalnie można było wziąć w banku, ale praktycznie do końca 2000 roku były takie warunki, że firma musiałby operować na 60% marży, aby spłacić kredyt plus koszty działalności i pozostawić właścicielowi zasiłek. Wszystkie opowieści o tym, jak to młodzi i zdolni wykorzystali swoje szanse, wkładam pomiędzy „liberalną” blagę i bajkę o „Żwirku i Muchomorku”. Jasne, że powstało sporo firm, na uczciwych warunkach ze startem od zera, znam wielu takich ludzi, którzy flaki sobie do dziś wypruwają. Udało im się wyłącznie z jednego powodu, mieli wsparcie ze strony rodziców, dziadków, czy to w postaci finansowej, czy zabezpieczenia, którym na przełomie PRL i PRLII najczęściej było „żyrowanie”.

Frasyniuk nie odpowiada na proste pytanie, bo musiałbym powiedzieć prawdę, a ta jest znana każdemu, kto w latach 90-tych ubiegłego wieku miał przynajmniej 15 lat.

Od upadku PRL-u nie było w Polsce żadnego wolnego rynku, był rynek złodziei, kolesiów, układów i mafii. Żadna, ale to żadna duża firma nie powstała i nie utrzymała się działając uczciwie, kto próbował skończył jak Kluska. Małym i średniakom pozwolono sobie działać, pod warunkiem, że nie wchodzili w drogę bossom.

I takie to mieliśmy budowanie rynku wolnej konkurencji i tym podobne pierdoły ograniczone do telewizyjnych haseł. Normalnie zaczęło się robić dopiero po 2000 roku, ale wtedy już nie było powodów, by utrzymywać patologię. Kto miał zbudować monopole, ten dawno zbudował, a lwią cześć gospodarki przejęły zachodnie koncerny. Dziś kredyt na rozwój przedsiębiorstwa nie stanowi żadnego problemu, ale trzeba mieć pomysł na poziomie satelity o wielkości główki od szpilki, żeby rzeczywiście zaistnieć i zbudować duży biznes. Słowem w odpowiednim czasie wszystko zostało należycie pozamiatane i podzielone między swoich. Roku Pańskiego 2016 okazało się jednak, że wcale nie musi to być nieodwracalny proces. Wystarczyło 12 miesięcy, aby monopole utworzone na schyłku PRL-u zaczęły trzeszczeć i się osuwać. Doskonałą ilustracją jest tutaj Agora. Michnik był gigantem, młodsi pewnie nie wiedzą, ale przez dłuższy czas funkcjonariusze medialni z Wyborczej buńczucznie nazywali swój biuletyn Gazetą. Nie chodziło w tym o nazwanie gazetą czegoś, co jest gazetą, ale o podkreślenie, że to jedyna Gazeta. Całymi dniami dało się słyszeć Gazeta napisała i nikt nie pytał jaka gazeta, bo wiadomo było, że gazeta jest tylko jedna.

Nagle trzask prask i 135 osób wylatuje na bruk, a funkcjonariusze proszą o datki i wykupywanie abonamentu? Jak to się mogło stać, przecież takiej przewagi uzyskanej na stracie nie dało się roztrwonić? Dało się i nie ma w tym żadnej tajemnicy. Twórcy Wyborczej nie mieli nic wspólnego z własnymi podręcznikami i panelami dla młodych przedsiębiorców. Zero innowacyjności, kreatywności, obserwowania rynku, wszystko oparte na zasadzie dotacji i zamówień publicznych, absolutny PRL. Michnik z kolegami nie mają pojęcia o tym, jak prowadzić takie przedsiębiorstwo w innych warunkach niż porozumienie z hojną władzą. Co więcej są tak dalece nieudolni, że nawet powstania Internetu nie zauważyli i nadal zmieniają czcionki w swojej „gazecie”, w nadziei, że to zwiększy sprzedaż. Dużo wcześniej ze swoimi biznesami pożegnały się takie Tuzy jak Krauze, wystarczyło odciąć układy i przetargi. O ile obecna władza utrzyma kurs, za cztery lata padną jak muchy następne wydmuszki, które udają firmy i być może w końcu przyjdzie czas na prawdziwy wolny rynek i na prawdziwą przedsiębiorczość.

MatkaKurka • kontrowersje.net

Reklama

Możliwość komentowania ■■ Rok wystarczył i „biznesy” ledwo zipią została wyłączona

%d blogerów lubi to: