■■ Krzysztof Wyszkowski: Nie godzi się stawać w jednym szeregu ze zdrajcami ■■
Z Krzysztofem Wyszkowskim, współtwórcą i byłym działaczem Wolnych Związków Zawodowych, doradcą premierów Jana Krzysztofa Bieleckiego i Jana Olszewskiego, członkiem Kolegium IPN, rozmawia Mariusz Kamieniecki.
Jak zapamiętał Pan dzień 13 grudnia 1981 r. Czy dla Pana to już tylko zamknięta karta historii?
– Stan wojenny zastał mnie w Grand Hotelu w Sopocie. Kiedy ZOMO otoczyło hotel, rozmawiałem przy barze z Tadeuszem Mazowieckim, Janem Strzeleckim i Krzysztofem Czabańskim. W pierwszym momencie nie zdawałem sobie do końca sprawy z tego, co się dzieje. Sądziłem, że jest tylko epizod, demonstracja siły, sytuacja tymczasowa, szantaż, który miał na celu zmuszenie „Solidarności” do kompromisu z ówczesną władzą. Nie dopuszczałem nawet myśli, że w 1981 r., kiedy świat się rozwija, kiedy idzie z postępem, sługusi Moskwy w Polsce wcisnęli hamulec i bieg wsteczny, który miał nas zatrzymać w rozwoju, co więcej – wrócić nas do lat końca wojny i sowieckiej dominacji. Kiedy jednak na ulice wyjechały czołgi, kiedy zdelegalizowano NSZZ „Solidarność”, wówczas już nie miałem wątpliwości, że stan wojenny to sowiecki projekt realizowany przez sowieckich agentów umocowanych w Polsce. Niepodważalny jest fakt, że Jaruzelski, Kiszczak i spółka bronili interesów Moskwy. To był dzień zdrady narodowej. Powtórzono manewr rozbiorowy, na szczęście nieskuteczny na dłuższym dystansie. Tak czy inaczej ta stagnacja trwała osiem lat i na długo odcisnęła się na historii polskiego Narodu. Ta karta historii, jaką był stan wojenny, jest wciąż otwarta, mimo upływu lat. Czas goi rany, ale pamięć zostaje.
Proszę powiedzieć, jak stan wojenny wpłynął na Pana życie?
– Pomijając szczegóły, stan wojenny wywarł duży wpływ na moje życie osobiste, rodzinne, zmienił sposób postrzegania rzeczywistości. Więzienie, a później ukrywanie się czy chociażby działalność w podziemiu były codziennością tamtego czasu. Przecież stan wojenny to była narodowa tragedia. Komuniści liczyli, że występując zbrojnie przeciwko dążeniom wolnościowym Narodu, uda im się zatrzymać spiętrzoną falę, że zdołają utrzymać status quo. Nie zawahali się zamordować ks. Jerzego Popiełuszkę, prześladowali też opozycjonistów. Dlatego tych, którzy pod dyktando Moskwy zatrzymali Polskę w rozwoju, nie można usprawiedliwiać. Co więcej – należy ich nazwać nie inaczej jak zdrajcami.
Jak przyjmuje Pan decyzję o odebraniu stopni generalskich Wojciechowi Jaruzelskiemu i Czesławowi Kiszczakowi?
– Zbrodniarze i zdrajcy, którzy wykonywali rozkazy Moskwy, którzy ciemiężyli własny Naród, nie zasługują na zaszczyty i z całą pewnością powinni zostać pozbawieni stopni wojskowych, to oczywiste. Jednak decyzja dzisiaj ogłoszona jest spóźniona o wiele lat. Rozumiem, że impulsem do tego jest odnalezienie dokumentów, materiałów archiwalnych dotyczących masakry robotników w grudniu 1970 r. To pokazuje, że wbrew mitom i propagandzie, którą karmiono Polaków długie lata, Jaruzelski i Kiszczak mieli wpływ na masakrę na Wybrzeżu dokonaną na żywej tkance Narodu Polskiego. Jeśli wysyła się trzysta uzbrojonych czołgów i transporterów opancerzonych na Trójmiasto, to oznacza, że wypowiada się wojnę robotnikom, Narodowi. Zbrodniarze odpowiedzialni za działanie zbrojne przeciwko własnemu Narodowi nie zasługują na to, by nosić stopnie wojskowe. Jaruzelski to był sowiecki janczar, to nie był żaden polski żołnierz, ale od początku do końca zdrajca. Historię jego „kariery” wojskowej każdy chyba zna i wie, że był to człowiek niegodny nawet noszenia munduru żołnierza polskiego. Ufam, że dokumenty, które wczoraj ujrzały światło dzienne, ostatecznie przekonają niedowiarków, którzy mieli złudzenia, że Jaruzelski to polski szlachcic. Tymczasem to był człowiek, który w latach 80. wysługiwał się Sowietom.
Dlaczego ta sprawiedliwość w dość symboliczny sposób przychodzi dopiero dzisiaj? Dlaczego do tej pory nie udało się rozliczyć autorów stanu wojennego? Wałęsa mówił we wtorek w Sejmie, że nie miał siły…
– To, co mówi Wałęsa, nie zasługuje na większą uwagę. Kontrakt, jaki został zawarty podczas obrad Okrągłego Stołu czy w Magdalence, pokazuje, że ludzie, którzy go zawierali, byli uwikłani bardzo głęboko w agenturę. Nieprzypadkowo uczestników do obrad dobierał sobie sam Kiszczak, który mówił, że reakcjonistów odsiewamy, a z opozycją konstruktywną, która akceptuje porządek prawny PRL czy prawny charakter wprowadzenia stanu wojennego, co było warunkiem wstępnym Okrągłego Stołu, zasiadamy do rozmów. Taka była logika. Stąd wyciągnięcie konsekwencji wobec autorów stanu wojennego było z samej definicji niemożliwe. Ten kontrakt, który ustalał wybór Jaruzelskiego na prezydenta, został uzgodniony jeszcze przed rozpoczęciem obrad Okrągłego Stołu, o czym mówili mi Władysław Frasyniuk i inni. Skoro ówcześni niektórzy liderzy „Solidarności” z Wałęsą na czele, którzy byli uwikłani we współpracę z UB, tak ochoczo rozmawiali z Kiszczakiem jako szefem tajnej policji PRL, to nic dziwnego, że przez tyle lat nie wyciągnięto konsekwencji wobec Jaruzelskiego czy chociażby Kiszczaka. I dopiero po zmianie władzy w ubiegłym roku i objęciu rządów w Polsce przez PiS sprawy przybrały – wreszcie – właściwy obrót. Sprawiedliwość dziejowa dochodzi do głosu, jest zatem szansa, aby podsumować stan wojenny pod względem zarówno moralnym, jak i politycznym.
Wałęsa nie poczuwa się do odpowiedzialności i goszcząc wczoraj w Sejmie na zaproszenie Platformy, stwierdził: „Zrobiłem swoje. Cieszę się, że los mi dał możliwość przewodzenia w tamtym trudnym czasie. Gdybym miał powtórzyć życie, tamtą sytuację, to nic bym nie zmienił”…
– Pozostaje tylko pogratulować dobrego poczucia Lechowi Wałęsie. Czyny, nie słowa świadczą o Wałęsie, a te są niegodne i de facto druzgocące dla tego człowieka. Cóż w tej sytuacji ma powiedzieć i zrobić… Wyjścia są dwa: albo upaść na kolana i przepraszać Polaków, wcale nie mając pewności, że mu wybaczą, albo iść w zaparte, co zresztą robi. Każdy agent, który godził się na współpracę, już na pierwszych spotkaniach był szkolony, że nawet jeśli jego agenturalna działalność wyjdzie na jaw, to nigdy nie wolno się przyznawać i do końca się zapierać. Ludzie, którzy się uwikłali we współpracę, dzisiaj nie mają wyjścia, bo przeszłość ich krępuje na tyle, że nie są nawet w stanie mówić prawdy.
Jak odbiera Pan protesty KOD i nawoływanie do nieposłuszeństwa demokratycznie wybranej władzy poprzez marsze itp. właśnie w rocznicę wojny polsko-jaruzelskiej?
– To jest bardzo smutne, ale historia Polski pokazuje, że takie czy podobne zachowania miały już miejsce w przeszłości. Przecież już trzysta lat wstecz, wśród politycznych elit byli tacy, których można było kupować do tego stopnia, że głosowali oni za zaborami. Przecież zabory zostały usankcjonowane i odbyły się za zgodą polskich elit – szlachty oczywiście nie wszystkiej. Zabory to był czas, kiedy duża część polskiego społeczeństwa poddawała się rusyfikacji czy germanizacji. Zawsze niestety była grupa ludzi, którzy zdradzając ideały, zdradzając Ojczyznę, służyli tym, którzy Polskę wyniszczali. I tak sobie wyobrażam tzw. KOD. Pozostaje mieć nadzieję, że większość polskiego społeczeństwa dojrzy w tych działaniach przewrotność i nie tylko zakłamanie, ale również poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa naszego państwa.
Do tej pory nie było, a przynajmniej ja nie pamiętam, żeby niszczone były pomniki poświęcone wydarzeniom Sierpnia’80. Komuniści pewnie nie odważyliby się, a dziś – choć mamy wolną Polskę – został zniszczony pomnik Poległych Stoczniowców w Gdańsku… O czym to świadczy?
– To zakrawa na prowokację. Napisy, jakie zostały umieszczone na tym symbolu odwagi robotników o wolną Polskę i ofiary robotników, mają wskazywać, że niby są one dziełem sympatyka PiS. Ale nie dajmy się zwieść, bo w taki sposób działała esbecja i – jak sądzę – dzisiaj też usiłuje skłócić polski Naród. Kiedyś, jak działałem w opozycji i ruchu antykomunistycznym, to usiłowano skłócić mnie z żoną, wysyłając donosy do mojej żony na mnie i do mnie na moją żonę. Tak skłócano nie tylko rodziny opozycjonistów, ale także środowiska, które sprzeciwiały się władzy podporządkowanej Moskwie. To jest metoda, którą dzisiaj posługuje się KOD. W działalności tego środowiska widać dokładnie mechanizmy czy metody, jakimi posługiwała się Komunistyczna Partia Polski. Przecież apel KOD o nieposłuszeństwo wojska wobec demokratycznie wybranej władzy to jest kalka z działań przedwojennych KPP, której członkowie też podszywali się pod różnego rodzaju organizacje społeczne, które były założone przez agentów KGB. Już wówczas w koszarach wojskowych nawoływano do nieposłuszeństwa wobec dowódców itd.
To, że wówczas to się udawało, można zrozumieć. Ale dzisiaj?
– Te metody – stosowane zarówno przez Sowietów, jak i przez Niemców – były skuteczne w XIX wieku, w XX wieku i – jak widać – z powodzeniem stosowane są dzisiaj. Skoro są odbiorcy, jest grunt, to nic dziwnego, że są tacy, którzy chętnie stosują te same metody dzisiaj. Zawsze znajdą się tacy, którzy dadzą się podporządkować wrogom Polski i będąc Polakami, będą działać przeciwko swojej Ojczyźnie, przeciwko Narodowi. Miejmy nadzieję, że większość społeczeństwa nie da się omotać tej kłamliwej, zdradzieckiej ideologii.
Czasy się zmieniły, ale metody – jak widać – pozostały te same…
– To jest sprawa – można rzec – wieczna. Jest to sprawa pewnej kontynuacji, która trwa od wieków. Polska jest istotnym elementem pewnego porządku geopolitycznego, ale są tacy, którym się ten porządek nie podoba i dlatego próbują Polską grać. Nie da się ukryć tego, że Polska – przez wiele czynników międzynarodowych – jest traktowana jako przedmiot przetargu. I najbardziej tragiczne jest to, że autorzy tego typu działań znajdują zwolenników wśród Polaków, wykorzystując być może ich niewiedzę, naiwność. Jednak z całą pewnością inicjatorem czy też ośrodkiem sterującym protestami, jakie się przewijają przez Polskę, jest w moim przekonaniu zagraniczna agentura.
Pod apelem „Stop dewastacji państwa” autorstwa KOD, który sygnował m.in. płk Mazguła, podpisał się także Lech Wałęsa. Jest Pan tym faktem zaskoczony?
– Absolutnie mnie to nie dziwi. Lech Wałęsa nosi Matkę Bożą w klapie, a jak postępuje, każdy widzi. Przecież to jest człowiek, który w 1992 r. chciał zainstalować w Polsce eksterytorialne bazy rosyjskie. Kiedy rząd Jana Olszewskiego mu to uniemożliwił, podjął akcję jego obalenia. Czy po takim człowieku można oczekiwać, że przyzna się do agenturalnej przeszłości czy też do tego, że działał na korzyść Rosji? Absolutnie w to nie wierzę. Co więcej, poprzez swoje działania stara się utrzymać na czubku fali niezadowolenia, bo w obaleniu rządu PiS i ponownym dojściu Tuska i spółki do władzy upatruje szansę na odzyskanie pozycji bohatera, autorytetu. Kim był, to przecież ujawnił Kiszczak, który na wszelki wypadek do swoich zbiorów dołączył teczkę Wałęsy. Tak czy inaczej na Wałęsie czy na Mazgule nie warto skupiać uwagi, bo ci ludzie są niewiarygodni i robią to, co muszą, ludzie niezdolni do refleksji i uczciwego uczestniczenia w życiu publicznym. Przykre jest tylko to, że wielu ludzi dało się omamić i pozwoliło sobie wmówić, że wolność, demokracja są w Polsce zagrożone. Tak nie jest i ważne, żeby tych oszukanych przez sfrustrowane po utracie władzy elity uświadamiać, że są manipulowani i wykorzystywani. Kiedy widzę, jak ci, którzy kiedyś działali w opozycji, dzisiaj bez oporu ręka w rękę wychodzą na ulice z ubekami, aby demonstrować niezadowolenie z rządów PiS i protestować przeciwko odbieraniu im wysokich, nienależnych apanaży, wygląda to – delikatnie mówiąc – tragikomicznie. Powstaje pytanie, czy godzi się dzisiaj stawać w jednym szeregu w obronie rzekomo pokrzywdzonych ludzi, którzy w latach 70. stawali przeciw robotnikom Wybrzeża, a następnie zrobili 13 grudnia 1981 r. Czy godzi się łączyć z nimi w jednym marszu i czy to nie zakrawa na chichot historii?
Dziękuję za rozmowę.
Mariusz Kamieniecki • naszdziennik.pl
fot. Marek Borawski / Nasz Dziennik
Możliwość komentowania ■■ Krzysztof Wyszkowski: Nie godzi się stawać w jednym szeregu ze zdrajcami ■■ została wyłączona