Druk bez alternatywy. Jak wydawano książki, ulotki i prasę w konspiracji

Posted in ■ wywiady by Maciejewski Kazimierz on 10 lipca 2009

– Pisząc o wydawnictwie Alternatywy, starałem się przedstawić niezwykłe losy i korzenie ludzi, którzy je tworzyli – o swojej nowej książce mówi prof. Wojciech Polak, historyk z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu

W księgarniach ukazała się monografia prof. Wojciecha Polaka z UMK pt. „Wydawnictwo Alternatywy – z dziejów gdańskiej poligrafii podziemnej”. Bogato ilustrowana – m.in. unikatowymi, kolorowymi zdjęciami ze strajku w Stoczni Gdańskiej – przypomina barwną, choć znaną tylko wąskim kręgom historię druku i kolportażu prasy, ulotek oraz książek drugiego obiegu na Wybrzeżu. To bodaj pierwsze w kraju tak solidnie udokumentowane i wykonane opracowanie poświęcone podziemnemu wydawnictwu. Założycielami i liderami Alternatyw byli Piotr i Maciej Kapczyńscy oraz ówcześni studenci UMK – Zbigniew Nowek (obecny generał, były szef Urzędu Ochrony Państwa i Agencji Wywiadu) i Marek Wachnik.

Karol Dolecki: Próbuję wyobrazić sobie zakładanie wydawnictwa w peerelowskich realiach i jakoś ciężko mi to idzie. Jak udało się Alternatywom?

Wojciech Polak: To ciekawa historia, bo Alternatywy powstały jako wydawnictwo książkowe. Zbigniew Nowek i Maciej Kapczyński, którzy już w liceum roznosili ulotki, jeździli najpierw do Warszawy na rozmowy z Maciejem Kuroniem. Ale tam chciano ich wykorzystać do druku gazetek korowskich, które byłyby kolportowane w Gdańsku. Im się jednak marzyło wydawanie książek. Na szczęście Maciej Kapczyński miał kuzyna Piotra, trochę starszego od nich absolwenta Politechniki Warszawskiej…

Który miał dojście do członka KSS KOR Bogdana Borusewicza.

– Od niego właśnie dostali jakiś przemycony powielacz i tak to się zaczęło. Był to z jego strony swoisty układ: drukujcie książki, a jak będę miał pilną potrzebę, to zrobicie dla mnie ulotki. Potem zdobyli offsety i druk ruszył pełną parą. Jeszcze jesienią 1981 r. do kolportażu trafiły np. pierwsze egzemplarze „Głównych nurtów marksizmu” Kołakowskiego – trzy olbrzymie tomiska, bardzo ładnie wydane. Miały złote napisy, twardą oprawę, kolorowe okładki. Rozchodziło to się błyskawicznie.

Ale jak można było zorganizować drukarnię w czasach permanentnej inwigilacji SB?

– To było dosyć skomplikowane. Druk odbywał się w domach i mieszkaniach. Latem 1980 r. drukowali w gdańskiej dzielnicy Nowy Port przy ul. Władysława IV. Pewnego dnia pojawił się tam Borusewicz, wtedy intensywnie poszukiwany przez esbecję. Nowek i Kapczyńscy strasznie się zdenerwowali, bo myśleli, że przyciągnął za sobą ogon. Tymczasem Borusewicz chciał, aby wydrukowali mu kilkaset ulotek w obronie Anny Walentynowicz. Tak na wszelki wypadek, aby już drugi raz do nich nie przychodził, zrobili mu więc 8 tys. egzemplarzy. Ulotki te, rozrzucone po Gdańsku i stoczni, w sposób istotny przyczyniły się do rozpoczęcia pamiętnego strajku w sierpniu 1980 r.

Skąd w dobie głębokiego kryzysu podziemni wydawcy brali papier?

– Przez długi czas zaopatrywał ich dzielny opozycjonista Ryszard Pusz, który miał lewe dojścia. Z papierem było tak, że można było go kupić albo z jakiegoś zakładu pracy, albo ze sklepu. Problemem był tylko zakup w ilościach hurtowych. Zazwyczaj trzeba było przepłacić. Uciekano się zresztą do najróżniejszych wybiegów. Kapczyński opowiadał mi o tym, jak poradzili sobie ze zdobyciem tektury na okładki. W jakimś sklepie papierniczym znalazł segregator. Poprosił o sztukę i pyta: „Ile to kosztuje?”. Kobieta zza lady mówi mu: „40 groszy”. On stoi i to ogląda z jednej, z drugiej strony, po czym wypala: „Proszę pani, a jakbym potrzebował tego trzy tysiące?”. Ekspedientka zrobiła wielkie oczy, ale udało się. Trzeba było to wszystko tylko szybko załadować i uciekać, żeby nikt się nie zorientował. Takie to były sposoby. Po offset np. Kapczyński pojechał do Szwecji i Norwegii. Jego przemytem zajmowali się żeglarze z Górek Zachodnich – to była baza żeglarska – którzy mieli zezwolenie na pływanie po całym Bałtyku, ale bez zawijania do zagranicznych portów. Ten ostatni zakaz permanentnie łamali.

Jak drukarze z Alternatyw przetrwali stan wojenny?

– To był najbardziej heroiczny moment ich działalności. Kapczyński i Nowek byli ścigani listami gończymi. Stan wojenny zastał ich w domu Danuty Zientarskiej przy ul. Sobolowej, gdzie nie mieli żadnego możliwego do użycia sprzętu, nie mogli bowiem sprowadzić powielaczy i ofsetów, które ukrywali w innych mieszkaniach. Wobec tego, aby szybko coś wydrukować, wykorzystali metodę najprymitywniejszą z możliwych: wałek, matryca, kawałek flanelki, napisany tekst, kartka i… pach, pach wałkiem – pracochłonne, ale skuteczne. W ten sposób wydali pierwszą ulotkę, skierowaną do żołnierzy i milicjantów. Potem Borusewicz skomentował, że spokojnie dostaliby za nią po dziesięć lat więzienia. Później zaczęli wydawać inne ulotki oraz regularny „Niezależny Serwis Informacyjny”, który wiosną 1982 r. zastąpiło pismo „Gdańsk”. Początkowo było to zupełne wariactwo: drukowali całe stosy, pakowali je do torby i z kolejki wyrzucali na peron. W późniejszym czasie druk został oddzielony od kolportażu, zgodnie z zasadami konspiracji, a na Sobolową sprowadzono bardziej zaawansowany technicznie sprzęt. Trzeba też przyznać, że twórcom Alternatyw często dopisywało szczęście. Raz Piotr Kapczyński, Zbigniew Nowek i Marek Wachnik targali przez tunel na stacji gilotynę do cięcia papieru, która w dwóch częściach ważyła 150 kg. U wylotu stali zomowcy i sprawdzali dokumenty. Ale jak zobaczyli, że oni dźwigają coś ciężkiego, rozsunęli się i ich przepuścili.

W monografii przedstawia pan bardzo osobiste historie ludzi, którzy pracowali w Alternatywach.

– Starałem się opisywać ich zarówno patriotyczne tradycje rodzinne, jak i ich własne losy. Wielokrotnie niezwykłe, jak w przypadku Lechosława Witkowskiego, w którego oliwskim domu Zbigniew Nowek i Piotr Kapczyński drukowali w latach 1982-83. Wiosną 1982 r. Nowek zbudował pod tym domem doskonale zamaskowany bunkier, w którym umieszczono offset. W bunkrze tym drukowano aż do 1989 r. i nie został on nigdy znaleziony przez SB, mimo użycia podczas rewizji wykrywaczy metalu. Pan Lechosław, który sam również powielał gazetki i książki, posiadał doświadczenie konspiracyjne z czasów okupacji. W 1944 r., gdy miał 13 lat, jako łącznik AK dostał zadanie zaprowadzenia nieznanego człowieka do klasztoru Bernardynów w Piotrkowie. Po drodze trafili na łapankę. Witkowski przypomniał sobie, że w pobliskich kamienicach bawił się w Indian i że są tam przejścia pomiędzy strychami. Zaprowadził więc owego człowieka na strych i przeszedł z nim do klatki schodowej poza obrębem łapanki, a następnie spokojnie zaprowadził do klasztoru. Po kilku tygodniach kanałami konspiracyjnymi dostał pismo zawiadamiające o odznaczeniu Srebrnym Krzyżem Zasługi z Mieczami. Owym nieznanym człowiekiem był bowiem Leopold Okulicki – ostatni komendant Armii Krajowej. Takich historii jest w mojej książce więcej, chciałem bowiem pokazać ciągłość wspaniałych patriotycznych tradycji i obywatelskich postaw.

Wojciech Polak: „Wydawnictwo Alternatywy – z dziejów gdańskiej poligrafii podziemnej”, Excalibur, Fina, Gdańsk – Toruń – Bydgoszcz

Karol Dolecki • wyborcza.pl  2009-07-10

Możliwość komentowania Druk bez alternatywy. Jak wydawano książki, ulotki i prasę w konspiracji została wyłączona