Dlaczego Frasyniuk boi się lustracji ?

Posted in ■ aktualności, ■ historia by Maciejewski Kazimierz on 5 kwietnia 2011

Jest kilka bardzo istotnych powodów skłaniających Frasyniuka do występowania przeciw lustracji i ujawnianiu zawartości teczek. Dlatego nie stara się sam w IPN o świadectwo pokrzywdzonego, bo chyba by go nie otrzymał. Oficjalnie twierdzi, że nie interesuje go, kto na niego donosił i co SB o nim pisała. W rzeczywistości boi się, że społeczeństwo dowie się o jego prawdziwej roli w „Solidarności”, a także przy okazji o takich jej filarów i przywódców Unii Wolności, jak Mazowiecki, Geremek, Modzelewski, Barbara Labuda, Pinior, Marcin Święcicki, Balcerowicz i o setkach im podobnych. Społeczeństwo może się dowiedzieć, dlaczego, z czyjej inicjatywy niektórzy działacze „Solidarności” i Unii Wolności zostawali po 1989 roku wojewodami, prezydentami miast, posłami, ministrami? Skąd Frasyniuk, skromny związkowiec miał miliony na założenie własnej drogiej, o zasięgu międzynarodowej, firmy transportowej ? Czy i jakie zlecenia wykonywał dla SB, dla KOR-u, Sorosa i jakie czerpał z tego korzyści? Frasyniuk to szmatława postać. Poznałem go w czasie sierpniowego strajku i sam go na początku lansowałem powierzając mu funkcję rzecznika prasowego Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego (byłem członkiem Prezydium Komitetu Strajkowego odpowiedzialnym za sprawy organizacyjne strajku). Po zakończeniu strajku zaproponowałem go do pierwszego składu Zarządu MKZ – (Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego) NSZZ). Jednakże już po kilku dniach pokumał się on z ludźmi KOR-u. Skaperował go do walki przeciw działaczom o związkowych postawach, Karol Modzelewski. Z polecenia i przy pomocy KOR-u, wyeliminował związkowego działacza – pierwszego przewodniczącego MKS i MKZ Jerzego Piórkowskiego. Następnie usuwał wszystkich działaczy, którzy przejawiali gotowość realizowania Umowy Gdańskiej, sprzeciwiali się upolitycznieniu ruchu pracowniczego oraz przekształcaniu go w partię polityczną dla zdobywania władzy. Jaki to był związkowiec świadczy jego obecny stosunek do własnych pracowników, którym zabronił tworzenia związków w jego przedsiębiorstwie. A w ogóle ten były pseudo „związkowiec” , podobnie jak Lech Wałęsa, wypiął się na tych, dzięki, którym swego czasu tak się wzbogacił i politycznie zaawansował.

FRASYNIUK MA PRETENSJE DO LUDZI, ŻE NIE BYLI AGENTAMI SB.

Po zakończeniu strajków sierpniowych w 1980 roku, opanowaniu kierownictwa „Solidarności” przez KOR i związanych z nimi różnych grup gangsterskich oraz agentów SB, zerwano warunki Umowy Gdańskiej rozpoczynając jednocześnie walkę o zdobycie władzy w Państwie. Dlatego wyeliminowano ze Związku działaczy o postawach pro związkowych, którzy dążyli do realizacji warunków Umowy Gdańskiej na podstawie uzgodnionych ze Strona Rządową 21 postulatów. By pozbyć się działaczy o postawach związkowych, bezpodstawnie, bez jakichkolwiek dowodów, publicznie pomawiano ich o rzekomą współpracę z SB. Czynili to zwłaszcza ludzie z kierownictwa „Solidarności” faktycznie związani z SB lub wręcz agenci SB zainstalowani w Solidarności przez te służby. Nie przedstawiano osobom inkryminowanym żadnych dowodów, bo ich po prostu nie było. Wystarczyło, że sugestie wysuwali ludzie z kręgów kierownictwa Solidarności, by zniszczyć niewygodnego przeciwnika. Pokrzywdzeni tymi oskarżeniami byli bezsilnie. Nie pozwolono im się bronić, a nawet, gdyby dopuszczono ich do głosu, to i tak dano by wiarę „świętej” „Solidarności”. Zabieganie o uzyskanie „zaświadczenia” z SB byłoby traktowane jako potwierdzenie oskarżenia i ośmieszało skrzywdzonego. Dlatego wykazanie bezpodstawności oskarżeń przez wydawanie przez IPN zaświadczeń o pokrzywdzeniu wywołało wściekłość u tych, którzy na 25 lat odsunęli niewinnych ludzi od aktywnego życia publicznego, od pracy zawodowej, możliwości awansu, Jak się dziś okazało oskarżyciele byli inspirowani i powiązani agenturalnie ze Służbą Bezpieczeństwa, jak się okazało to także Władysław Frasyniuk.

FRASYNIUK W SŁUŻBIE GEN. KISZCZAKA(x)

W emigracyjnym wydawnictwie w Kanadzie ukazały się relacje z okresu stanu wojennego internowanego wiceprzewodniczącego Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” Mirosława M. Krupińskiego, działającego obecnie bardzo aktywnie w Australii. Autor w latach 1982/1983 przebywał wraz w Frasyniukiem w więzieniu w Łęczycy. Twierdzi on, że Frasyniuk agitował wówczas za współpracą ze Służbami Bezpieczeństwa, kierowanymi przez gen. Kiszczaka. Służby te usilnie zabiegały wówczas o pozyskiwanie wśród bardziej znaczących i godowych do współpracy z władzami stanu wojennego internowanych, potencjalnych uczestników do rozmów w Magdalence i przy „Okrągłym Stole”.

Krupiński wyjaśnia dlaczego nie od razu ujawnił pewnych faktów dotyczących działalności Frasyniuka:

(…) w czasie kiedy interesy „Solidarności „ jako całości były dla mnie pierwszoplanowe, tego aspektu „solidarności więziennej” nie poruszałem, aby obrazu „S” nie psuć. Teraz w roku 2001, zaczynają docierać do mnie, układające się w całość dalsze fragmenty politycznej prostytucji, których dalej maskować powodów nie mam. (…) I dalej pisze o swoich podejrzeniach wobec agenturalnej roli Frasyniuka:

„Gdzieś na przełomie lat 82/83 przywieziono do Łęczycy Władysława Frasyniuka. Przez kilka dni trzymano go oddzielnie, a następnie „dokwaterowano” do nas. Było nas już wtedy ponad dziesięciu i od czasu do czasu zmieniano nam strategicznie cele. Po jednej z takich roszad znalazłem się sam na sam z Frasyniukiem w małej celi z czteroma pryczami. Zastanawiałem się nad celem takiej rozrzutności metrażowej – cele były zwykle przepełnione, tutaj, pomimo dwóch pustych prycz nie dokwaterowano nam nawet wtyczki ( byli tacy). Najmniej machiawelicznym wytłumaczeniem mogło być, że cela miała dobry podsłuch i chciano posłuchać naszych rozmów. Rozbawiony pomyślałem, że słuchających spotka raczej zwód, bo Frasyniuka za tytana intelektu raczej nie uważam, – zatem szans na ekstrawertyczne dyskusje z mojej strony nie było. W jakimś jednak stopniu się pomyliłem – Władek miał dziwnie wiele do powiedzenia. Nie mówił wprawdzie własnym językiem tylko cytatami z Michnika, Kuronia & Co, ale mówił zadziwiająco wiele, zadziwiająco płynnie. Wręcz recytował.

Nie było w tym „prawie monologu”, nic o „Solidarności”, członkach KK, której obaj byliśmy, ani o sytuacji Polski, której wykładnikiem była nasza obecność w Łęczycy. Było natomiast wiele o strategii dojścia do władzy i o władzy tej przyszłym składzie. A ów referowany skład był z grubsza, taki jak to dziś bym określił pomagdalenkowy – czyli Frasyniuka idole, Frasyniuk i ci, co z nimi trzymać będą. ( …) Do tej pory nie jestem pewien, co było powodem tej wylewności. (…) Może inspiracja Kiszczaka, & Co, którzy mogli uważać mnie za kandydata przyszłego magdalenkowca? Może wreszcie frasyniukowe mniemanie, że nikt okazji przyłączenia się do przyszłej władzy się nie oprze i będzie o jej względy czynem i lojalnością zabiegał? Najbardziej dziś prawdopodobna wydaje mi się mieszanina wszystkich trzech powodów, – bo przecież ktoś musiał nam to tet a’ tet w pół pustej celi zorganizować, a mój +wykładowca teorii dorwania się do przyszłej władzy+ mówił otwarcie, jak do swojego. A Ja go nieszczęsny zbyłem, jak głupiego dzieciaka i wyśmiałem (nie zwracając nawet uwagi na spodziewany podsłuch i Frasyniuka własne walory intelektualne , wywołując najpierw zdziwienie i konsternacje, następnie wyraźną wrogość. Musiał jakiś plan w stosunku do mnie się w tedy rypnąć. …Czyj?

Była jeszcze później jakaś próba z jego strony podsunięcia mi do podpisania deklaracji, że uważam TKK (Tajna Komisja Krajowa, przyp. LS) za jedyną siłę przewodnią i reprezentację „Solidarności” i społeczeństwa, a kiedy i to wyśmiałem, zostaliśmy wrogami, bo ja go po prostu lekceważyłem. Lekceważyłem niesłusznie – jak dowiodła późniejsza Magdalenka, której prescenariusz było mi dane wysłuchać w cztery oczy od Władysława Frasyniuka w więzieniu w Łęczycy na początku roku 1983. Gdy Lechowi Wałęsie przedstawiłem tę wypowiedź nie zdziwił się. Odpowiedział mi (mailem, że również na niego wywierała SB taki nacisk i szantażowała , że jeżeli nie zgodzi się na współpracę, to zastąpią go tacy ludzie jak Bujak, Frasyniuk i podobni, którzy nie będą mieli takich skrupułów.

SYMPTOMY FASZYSTOWSKICH I BOLSZEWICKO-ESBECKICH METOD LANSOWANYCH PRZEZ FRASYNIUKA W DOLNOŚLĄSKIEJ SOLIDARNOŚCI

(artykuł napisany w kwietniu 1988 roku !!!)

Przedstawiony poniżej artykuł nie mógł się ukazać w ówczesnej oficjalnej

prasie, bo trwały już rozmowy W Magdalence na temat podziału władzy między ekipą rządzącą, a kierownictwem „Solidarności” oraz tzw. „doradcami. Nawet komunistyczny miesięcznik „Zdanie” odmawiał opublikowania go, by nie drażnić kacyków z „Solidarności”.

Od pewnego czasu moi znajomi, koledzy, przyjaciele przekonywali mnie, że moje uprzedzenia, zastrzeżenia, krytyczne sądy na temat ruchu zwanego „Solidarność” są krzywdzące i bezpodstawne. Ruch ten, ich zdaniem składa się już dziś z innych rzekomo ludzi, patrzących zupełnie, inaczej na niedawną przeszłość, na swoje błędy i wypaczenia i dlatego, ich zdaniem, i ja powinienem zrewidować swoje opinie i sądy na ten ruch. Niestety, nie umiano mnie przekonać. Nie posługiwano się, bowiem żadnymi racjonalnymi argumentami, lecz jedynie słowami nie mającymi żadnego pokrycia w codziennej rzeczywistości.

Przeciwnie. Wciąż spotykałem się z arogancją, zarozumiałością, wyniosłością ludzi, którzy dla zaspokojenia swoich osobistych chorobliwych ambicji narażali „Solidarność”, i w końcu doprowadzili do jej zagłady. Nigdy nie usłyszałem w ciągu minionych 7 lat ani jednej szczerej, rzetelnej samooceny, samokrytyki. Nie znam też żadnej próby naprawy popełnionych błędów, chęci naprawienia wyrządzonych krzywd, szczerej skruchy i gotowości do publicznej ekspiacji.

Przeciwnie, ludzie, którzy walnie przyczynili się do przekształcenia związku zawodowego w partię polityczną, pchnęli ten ruch do walki o władzę, oszukali świat pracy; nadal utrzymują – wbrew faktom – że winę za to, co się stało 13 grudnia 1981 roku, ponoszą wszyscy w kraju i za granicą, tylko nie oni.

To, że moja ocena i opinia o kierownictwie „Solidarności” jest słuszna świadczą fakty. A oto one.

W kwietniu br. (1988r. ) koło politologów wrocławskich studentów zwróciło się do mnie o przeprowadzenie prelekcji na temat powstania na Dolnym Śląsku NSZZ „Solidarność”, zwłaszcza mojego udziału w tym procesie oraz przyczyn usuwania z kierownictwa tego ruchu wielu czołowych działaczy opozycji demokratycznej, w tym także założycieli Wolnych Związków Zawodowych, przed sierpniowymi strajkami we Wrocławiu. Organizatorzy prelekcji wiedzieli, że nie jestem ani sympatykiem, ani też faworytem władzy. Twierdzili, że chcą poznać opinie, sądy i fakty przedstawiane przez ludzi, którzy znają wydarzenia ostatnich burzliwych lat z autopsji. Byli nie tylko ich uczestnikami, lecz także aktywnymi ich twórcami.

Te argumenty przekonały mnie. Tym bardziej, że czynniki oficjalne unikają podejmowania tej problematyki pozostawiając ją wyłącznie w gestii „Koro-Solidarności”. Zgodnie, więc z umową pojawiłem się w Klubie Asystenta „Sezam”, by przeprowadzić prelekcję. I tu właśnie zaczynają się wydarzenia wręcz niepojęte. Opiszę je dość dokładnie, gdyż chcę przekonać ślepych i fanatycznych wyznawców idei „Koro-Solidarności”, że „ludzie kierujący dziś resztkami tego ruchu nie zmienili swej pogardliwej postawy wobec demokracji, tolerancji, pluralizmu. Te ważne, a nawet święte dla Polaków wartości, dla nich są tylko bałamutnymi hasłami propagandowymi. Otóż w klubie pojawiło się kilku ludzi, którzy przedstawili się organizatorom spotkania jako wysłannicy Frasyniuka. Jeden z nich – Paweł Kocięba domagał się w imieniu Frasyniuka zaniechania prelekcji. Mówił, że Frasyniuk bardzo się zdenerwował i rozgniewał, gdy się dowiedział o prelekcji dra Skonki na temat „Solidarności” i polecił nie dopuścić do niej. Argumentował, że kierownictwo Regionu oceniło i osądziło dra Skonkę w październiku 1980 roku negatywnie i dlatego nie ma on prawa bez zgody Frasyniuka występować publicznie z tematami dotyczącymi NSZZ „Solidarność” . Chyba komentować tego nie trzeba. Oto jakiś facet skompromitowany klęską ruchu, którym współkierował, a przynajmniej firmował kierowanie, rozkazuje studentom, kogo mają słuchać, a kogo powinni bojkotować. Nie łatwo w to uwierzyć, lecz jest to niestety prawda. Ponieważ wysłannikom Frasyniuka, mimo użycia gróźb, nie udało się zmusić organizatorów do odwołania prelekcji, zażądali wówczas by najpierw dopuścić do głosu przedstawiciela „Koro-Solodarności”, który w imieniu Frasyniuka oceni prelegenta, wyda o nim opinię i ostrzeże audytorium by nie dawało wiary temu, co on powie; a wszystko w imię pluralizmu, demokracji, wolności słowa. Dość miękki i zastraszony przewodniczący spotkania – student – uległ chyba w pierwszej chwili żądaniom, ale gdy zagroziłem, że w takim przypadku zrezygnuję z wystąpienia, wycofał się. Wymogli jednak na nim opóźnienie spotkania, by porozumieć się z Frasyniukiem i ściągnąć więcej swoich ludzi, którzy utrudnialiby skutecznie prowadzenie prelekcji. Niezorientowanych może dziwić, co tak bardzo zdenerwowało kierownictwo „Koro-Solidarności”, że zadało sobie aż tyle trudu, by nie dopuścić do prelekcji? Wszak nie znali treści mającego odbyć się wystąpienia: sam tytuł brzmiał niewinnie i łagodnie – „Zawiedzione nadzieje NSZZ „Solidarność”. Otóż niepokoił Frasyniuka sam prelegent. Frasyniuk i jego otoczenie z góry zakładali, że to co powie referent jest tak groźne, tak niebezpieczne, a przynajmniej tak niewygodne dla kierownictwa Zarządu Regionu, że trzeba uniemożliwić wystąpienie za wszelką cenę, a jeśli się to nie uda, to tak skutecznie przeszkadzać, by prelegent nie mógł zrealizować całego programu. Przede wszystkim starą korowską metodą próbowano zwekslować temat i dyskusję na boczne, peryferyjne tory. Toteż już po pierwszych moich grzecznościowych słowach skierowanych pod adresem studentów i organizatorów prelekcji wstał przedstawiciel Frasyniuka – Paweł Kocięba i oświadczył, że prowadzący spotkanie student nie powinien dopuścić mnie do głosu, że miał najpierw pozwolić jemu mówić, że złamał jakieś wcześniejsze ustalenia i, za to „zapłaci”, że „będzie go to drogo kosztować”. (Później dowiedziałem się, że straszył Frasyniukiem). Wszystko to działo się w kwietniu 1988 roku!!!/. W czasie trwania prelekcji, co jakiś czas, któryś z nasłanych ludzi usiłował mi przerwać, krzycząc kłamstwo, bzdura, nieprawda, śmiać się szyderczo itp. Przewodniczący zebrania – student, był wyraźnie przestraszony i dopiero na moje żądanie przypomniał awanturującym się wysłannikom Frasyniuka, że to ja prowadzę prelekcję, a nie oni, że po moim wystąpieniu będą mogli zabrać głos i ustosunkować się do moich wypowiedzi. Oczywiście, reszta audytorium siedziała spokojnie, ale ze zdziwieniem i przerażeniem obserwowała praktyki stosowane przez awanturników usiłujących uniemożliwić prowadzenie prelekcji. Ponieważ grupa ta, a szczególnie dwaj bliscy współpracownicy Frasyniuka: Paweł Kocięba i Paweł Kasprzak nadal ordynarnie zakłócali przebieg spotkania toteż skorygowałem swój poprzedni plan prelekcji kładąc główny nacisk na brak nawyku w praktyce demokracji, tolerancji, uznania pluralizmu, wolności słowa w „Solidarności”, a jako przykład nie do podważenia wskazałem właśnie na zachowanie się ludzi nasłanych przez Frasyniuka. Jednocześnie sięgnąłem do podobnych przykładów z minionych lat, a zwłaszcza owych wyidealizowanych 16 miesięcy władzy i terroru „Koro-Solidarności” w Polsce. Ta metoda okazała się dość skuteczna, przynajmniej na pewien czas. Cytowane przeze mnie przykłady łamania zasad demokracji, stosowanie bezwzględnej nietolerancji wobec ludzi odmiennie myślących przez „Solidarność” nie mogły być kwestionowane, ale za to usiłowano je bagatelizować dowodząc, że są to pojedyncze głosy, jednostkowe krzywdy i niewiele znaczą wobec wielkości sprawy jaką jest „Solidarność”.

Gdy tylko próbowałem przedstawić jakiś niewygodny dowód, jakąś znaczącą tezę, która nie podobała się tej grupie, albo niepokoiła ją, np., że przyczyną upadku NSZZ „Solidarność” były chorobliwe ambicje polityczne działaczy KSS KOR, którzy potraktowali ten ruch instrumentalnie, świadomie deformując go i przekształcając w organizację polityczną, łamiąc tym samym punkt 2-gi Umowy Gdańskiej, to wówczas podnosił się wrzask, że to nieprawda, że to władze nie dotrzymały warunków umowy. Wtedy brałem dokument i cytowałem ten punkt, który wyraźnie mówi, że nowe związki zawodowe „nie zamierzają pełnić roli partii politycznej”. Po takich cytatach awanturujący się na pewien czas milkli. Może dlatego, że nie znali, a może zapomnieli niewygodne punkty Umowy. W każdym razie szybko uciekali od rozważań i argumentów racjonalnych i przeskakiwali na tematy pozamerytoryczne np. celowo przekręcając i wyśmiewając moje nazwisko, poddając w wątpliwości moje wykształcenie, prawdziwość świadectw, sugerując, że doktorat zrobiłem na uczelni partyjnej i to rangi Uniwersytetu Marksizmu-Leninizmu itp. Jeden z bojówkarzy Frasyniuka np. wykrzykiwał w czasie prelekcji, że „Solidarność” wie coś o moim doktoracie, o mojej wiedzy, studiach, kwalifikacjach. Słowem robiono wszystko, by nie dopuścić do realizacji prelekcji. Gdy próbowałem np. powołać się na jakąś moją publikację oficjalną lub poza oficjalnym obiegiem, grupa ta na komendę wybuchała głośnym śmiechem, wyrażając szydercze uwagi i poddając w wątpliwość możliwość wyrażania przeze mnie jakiejkolwiek rozsądnej myśli na piśmie. Także cytowane wypowiedzi innych ludzi, którzy wyrażali krytyczne uwagi o korowskiej „Solidarności” traktowane były podobnie lekceważąco i szyderczo. Ba, nawet wypowiedzi krytyczne czołowego działacza KOR-u z Gdańska – Bogdana Borusiewicza próbowano także zagłuszyć. Otóż zacytowałem jego wypowiedź zawartą w książce Mariana Muskata i Mariusza Wilka, pt. „Konspira”, wydanej w Paryżu w 1984 roku. M.in. mówi on tam: „Zacząłem dostrzegać, jak zmieniają się ludzie, którzy kiedyś byli przyjaciółmi, jak uderzają im do głowy ambicje, stanowiska, jak ze skromnych, uczynnych kolegów wyrastają bossowie niszczący swoich oponentów. Raptem uświadomiłem sobie, że sukces wcale nie musi zmieniać człowieka na lepsze, że sukces społeczny, narodowy tego ruchu przestaje być moim sukcesem…” I dalej – „Ruch obrastał wszystkimi negatywnymi cechami systemu: nietolerancją dla inaczej myślących i czyniących, tłumienie krytyki…” A w innym miejscu – „Nie wyobrażam sobie sytuacji, żeby na wyborach do władz „Solidarności” wstał facet i powiedział – jestem niewierzący… Nie było człowieka, który by powiedział: nie złożę tej przysięgi, bo jestem po prostu niewierzący, chcecie to mnie wybierzcie, nie to nie”. Ten przydługi cytat przyjęty był wręcz wrogo przez ludzi Frasyniuka, ale nie umiano podjąć z nim merytorycznej dyskusji. Także cytowane listy działaczy „Solidarności” do kierownictwa Regionu Dolnego Śląska wyszydzano i lekceważono.

Celowo przytoczyłem te fakty i tak szczegółowo je przedstawiłem, by oddać atmosferę spotkania jaką wytworzyła niewielka, lecz bardzo agresywna i hałaśliwa grupa awanturników politycznych z Dolnośląskiej „Solidarności”, która w innych okolicznościach posługiwała się obłudnie hasłami pluralizmu, demokracji, wolności słowa itp. Warto też zaznaczyć, że ludzie ci do tej pory nie przychodzili na tego rodzaju spotkania. Chcę dzięki ukazanej sytuacji przekonać tych wszystkich, którzy mają jeszcze jakieś resztki złudzeń wobec korowskiej „Solidarności, że powinni się ich jak najszybciej wyzbyć. Chciałem więc przedstawić oblicze moralne i polityczne tej grupy, jej faktyczny stosunek do wielu haseł jakimi tak chętnie się na co dzień posługuje. Jeśli teraz, gdy jeszcze nie sprawują totalnej władzy nad społeczeństwem zachowują się tak arogancko, ordynarnie, apodyktycznie, to, jak wyglądałby ich rządy, gdyby rzeczywiście władali krajem? Nie trudno sobie to wyobrazić. Jeśli teraz pan Frasyniuk zakazuje studentom słuchania prelekcji niemiłych mu ludzi, nakazuje milczenie ludziom niewygodnym, stosuje cenzurę wobec nieprawomyślnych, to jak będzie się zachowywał gdy rzeczywiście będzie dysponował aparatem wykonawczym państwa: władzami bezpieczeństwa, sądami, prokuraturą, wojskiem, więziennictwem, prasą, cenzurą itp? I rzecz znamienna, po zakończeniu prelekcji, przeszkadzający w czasie jej trwania metodami wręcz łobuzerskimi, nie mieli nic do powiedzenia. Nie podjęli żadnej merytorycznej dyskusji z przedstawionymi przeze mnie tezami, sądami, opiniami. Na moje pytanie dlaczego wobec tego tak rwali się do głosu w czasie trwania prelekcji – Paweł Kocięba szczerze przyznał, że chodziło po prostu o zakłócenie prelekcji, bo ja jestem „zdrajcą”. Owa zdrada polegać ma na tym, że krytykuję KOR i „Solidarność”, które chcą dla Polski dobrze i w ten sposób wspomagam reżim. Tak, tak, to nie pomyłka. Człowiek Frasyniuka stwierdził publicznie, że każdy kto nie zgadza się z „Solidarnością”, z wolą i opinią jej kierownictwa – jest z d r a j c ą.

By odrzucić ewentualne tłumaczenie, usprawiedliwienie, że był to tylko jakiś prywatny wyskok nadgorliwców pragnących podlizać się Frasyniukowi, chcę zauważyć, że na spotkaniu tym był także Stanisław Huskowski – b. rzecznik prasowy Regionu, który powtórzył stawiane mi od lat zarzuty przez korowskie kierownictwo „Solidarności”. Zarzuty te zawiera także książka /chyba jego autorstwa lub współautorstwa/ „Solidarność na Dolnym Śląsku”,., (1) Występujący pod pseudonimem Stanisław Stefański autor książki ( autorem był Włodzimierza Suleja, przyp. L. Skonka) zarzuca mi m.in., że byłem przeciwnikiem upolitycznienia nowych związków, pisząc: „Po przekształceniu się MKS w MKZ /…/ Skonka wziął w swoje ręce szkolenie przyszłych działaczy związkowych. On to inaugurował pierwsze spotkanie tego typu 4.09., kiedy nie tylko budynek, ale i plac przed budynkiem okupowany był przez delegatów zakładów, a samo spotkanie odbywać się musiało w kilku turach. On opracował program pierwszych szkoleń podczas których miano analizować treść Porozumienia Gdańskiego, zapoznać się z międzynarodowymi i krajowymi aktami prawnymi gwarantującymi wolność i niezależność związków zawodowych, przedyskutować założenia programowe nowych związków, zastanowić się nad ich strukturą i wreszcie uczyć się zasad skutecznego działania przez pokazywanie typowych błędów popełnianych przez niedoświadczonego działacza społecznego. Nie ulega więc wątpliwości, że sporo tych pożytecznych skądinąd informacji przekazywał swoim słuchaczom. Nieszczęście polegało na tym, że nikt z prezydium wykładów tych nie kontrolował. Skonka zaś nie poprzestał jedynie na realizowaniu opracowanego przez siebie programu. Niepokoju nie wzbudzały jeszcze zgłaszane przez niego propozycje organizacyjnych rozwiązań, jak choćby pomysł tworzenia wspólnych rad zakładowych z liczbą członków proporcjonalną do liczby członków poszczególnych związków./…/ Zaniepokojenie wzbudzać natomiast powinny próby formułowania diagnoz o charakterze politycznym w odniesieniu do ruchu związkowego, które zaczęły zajmować wykładowcy znacznie więcej czasu, aniżeli sprawy organizacyjno-związkowe. Skonka, jak relacjonował dziennikarz „Słowa Polskiego”, czuł się powołany do składania deklaracji, że związki w żadnym przypadku nie są siłą o charakterze politycznym . Nie byłoby w tym nic odkrywczego, gdyby nie dalszy ciąg tego wywodu. Wykładowca twierdził bowiem, że były próby, i być może będą jeszcze w przyszłości – przekształcenia NSZZ w nową siłę o charakterze głównie politycznym. Jest wspólną sprawą robotników – brzmiała konkluzja – dać odpór tym nieodpowiedzialnym i na szczęście nielicznym tendencjom.

Skonka nie operował, tak jak dziennikarz „Słowa” aluzjami. Przekonywał swych słuchaczy, że jedynym wewnętrznym zagrożeniem dla związku są ludzie nasłani doń przez KOR. Nie oszczędzał też władzy, a zwłaszcza tych jej reprezentantów, którzy przeciwni są zaspokajaniu słusznych robotniczych postulatów”./…/ Personalnie swój atak Skonka skoncentrował na dziale informacyjno-wydawniczym oraz Modzelewskim, którego wejściu do MKZ od początku się sprzeciwiał”./podr. Red)”. Celowo przytoczyłem tak obszerny cytat z książki opracowanej z pozycji korowskiej „Solidarności”, by Czytelnik mógł sam osądzić, jak wątpliwe stawiano mi zarzuty obrzucając mnie zarazem błotem, pomawiając publicznie o współpracę z SB i władzami PZPR. A przecież ja tylko tłumaczyłem nowym działaczom związkowym, że jeśli odrzuca się kuratelę polityczną PZPR nad związkami zawodowymi, to nie można wprowadzać innej siły politycznej na jej miejsce. Jeśli ruch związkowy ma być wolny, niezależny od PZPR, to nie można go uzależniać od polityków z KSS „KOR” i różnych pseudo religijnych i klerykalnych sił.

Wreszcie nieuczciwe i poniżej pasa było uderzenie i przypisywanie mi współpracy z SB, PZPR i władzami. Gdyby to była choć w drobnej części prawda, to musiałbym mieć jakąś korzyść np. stanowisko zgodne z kwalifikacjami lub w ogóle jakąś pracę, jakieś przywileje, talony i inne wyróżnienia jakimi obdarowuje się osoby miłe władzy. Toteż po zakończeniu prelekcji, nawet życzliwi dotychczas „Solidarności” uczestnicy spotkania opuszczali salę z niesmakiem i z zażenowaniem. Nie spodziewali się bowiem, by ludzie szermujący nieustannie hasłami demokratycznymi, pluralizmem, wolnością słowa, przekonań, poglądów, opinii, sądów w praktyce brutalnie zwalczali te wartości, gdy stają się one im niewygodne.

Zetknęli się bowiem z klasycznym przykładem, gdy nawyki zamordyzmu i nietolerancji stają się silniejsze od propagandowych haseł. Był to przykład wielce pouczający, nie tylko dla studentów, ale także dla tych wszystkich, którzy mieli jeszcze resztki złudzeń i nadziei związanych z byłą korowską „Solidarnością”.

Myślę, że gdyby doszło obecnie do manifestacji niezadowolenia na tle warunków socjalnych, społecznych lub politycznych, to z pewnością nie będzie w nich przewodzić „Koro-Solidarność”.

Społeczeństwo nie poprze akcji, którymi mieliby kierować ludzie tak skompromitowani, tak mierni moralnie, mający tak spaczone pojęcie o demokracji i innych wartościach społecznych.

Słowem społeczeństwo, nawet niechętne ekipie rządzącej, nie zaufa po raz drugi tym, którzy je tak zawiedli i haniebnie oszukali.

Wrocław, kwiecień 1988 r.”

P.S. Niestety w rok później społeczeństwo zaufało i płaci za to do dziś. /Autor/

(1) Autorem książki był Włodzimierz Suleja, działacz partyjny, obecnie dyrektor Oddziału IPN we Wrocławiu

LIST DZIAŁACZKI – Magdaleny Żaboklickiej z Wrocławia

Do Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego NSZZ „Solidarność” we Wrocławiu (Cytat oryginału)

„ Na początku wyjaśniam; to, co napiszę dotyczyć będzie zebrania, które odbyło się w piątek (17.10.1980), W auli Politechniki (Wrocławskiej, przyp., LS.), A raczej spraw tam poruszanych. Właściwie powinnam zabrać głos na zebraniu, tak nakazywało mi moje sumienie. Jeżeli tego nie zrobiłam to, dlatego, że należę do osób nieśmiałych, nie umiem przemawiać publicznie, a ponadto zanim wypowiem swoje zdanie, muszę sobie rzecz najpierw przemyśleć. A więc przemyślałam, ale niesmak i przygnębienie, jakie napełniły mnie niektóre fragmenty zebrania, niektóre wypowiedzi, a może jeszcze bardziej reakcja sali na te wypowiedzi nie opuściło mnie dotąd. Wybaczcie, że piszę o swoich osobistych odczuciach. Cóż mogą one obchodzić Was. Którzy macie tyle i tak doniosłych obowiązków na swoich barkach? A jednak wysłuchajcie, bo to jest głos z dołu”, i to głos – wierzę w to, na pewno nie odosobniony, wyrażający odczucie jakiejś części aktywu związkowego. Chodzi mi tu o sprawę dr Skonki, ale nie o niego ”jako takiego”, lecz o to, co się wokół tej osoby dzieje, i jak się dzieje. Właśnie jak się dzieje. Z dr Skonką zetknęłam się po raz pierwszy na szkoleniach prowadzonych w pierwszej połowie września (1980 r.) w budynku przy placu Czerwonym, gdy w dusznej, przepełnionej sali po kilka godzin dziennie wykładał takim jak ja „świeżo upieczonym” aktywistom związkowym „abecadło związkowe”. Jego widoczne dla wszystkich zaangażowanie i jego trud budziły uznanie słuchaczy. Wybaczcie mi, że pozwolę sobie znów na osobiste wynurzenia: wstępowałam w tym okresie czasu często do Waszej siedziby, nawet już nie koniecznie po komunikaty, czy konkretne informacje, ale czasem tylko z zewnętrznej potrzeby, jak do miejsca – wybaczcie patos, z którego bije źródło Odnowy. W tym, że taki kult czułam do tego miejsca była niemałą zasługą właśnie dr Skonki. Potem były jakieś, niezbyt jasne dla „szerokiego aktywu” oświadczenia, bodaj, że w Komunikacie nr 4 i jakieś jeszcze mniej jasne!!) Pogłoski, z których wynikało, że drogi dr Skonki i Prezydium MKZ rozeszły się.. Trochę dziwiliśmy się (mówię o paru osobach, które również bywały na wykładach i z którymi zdarzało mi się na ten temat rozmawiać, ale nawet nie tak bardzo, bo przecież taki to już teraz burzliwy czas, że ciągle i chyba wszędzie ścierają się poglądy, opinie, przekonania, wybuchają spory i sprzeczki. Potem było zebranie w dniu 3 października, na którym wasze Prezydium przedstawiło się delegatom z zakładów pracy, i na którym omówiono działalność MKZ. Mówiono także o prowadzonym przez MKZ szkoleniu. Wymieniono jako pioniera p. Skowrońskiego( przepraszam, jeśli pomyliłam nazwisko), a o Skonce nic. Jakby nigdy nie istniał. Byłam niemile zaskoczona, naturalnie nie tylko ja jedna. Sądziłam, bowiem, że niezależnie od tego, czy Skonka się „odłamał”, czy nie, należało przecież wspomnieć o nim), O wkładzie jego pracy, zwłaszcza, że wkład ten był przecież niemały. Ale jeszcze i to przemilczenie można by uznać za gafę, niemiłą, ale wybaczalną, w tym gorącym okresie. Jednak to, czego widownią stała się aula Politechniki, gafą już nazwać się nie da. To było gorszące i zasmucające widowisko. Już sposób, w jaki niszczył, ( bo chyba tylko tak można to określić) Skonkę p. mecenas Kaszubski, nie był piękny, ale cóż p. Kaszubski jest prawnikiem, a oni – wiadomo – przywykli z człowieka, o którym mówią robić anioła lub diabła, w zależności od tego, czy bronią, czy też oskarżają; to już takie ich „ skrzywienie zawodowe”. (1)

Trudno, bardzo trudno uwierzyć nam, którzyśmy słuchali wykładów dr Skonki, aby był on agentem, jak to nader wyraźnie insynuował w swoim krasomówczym wystąpieniu mec. Kaszubski.

Oczywiście Skonka mógł nie mieć racji i pewnie jej rzeczywiście nie miał twierdząc, że powinny powstać związki regionalne, a nie jeden ogólnopolski. Ale przecież taki sam pogląd wyznawali podobno – jak to nas chyba właśnie p. Kaszubski uświadamiał na poprzednim zebraniu – głosili przedstawiciele gdańskiego MKZ, a mimo to nikt nie poddawał w wątpliwość ich intencji). Uważam, że wystarczyło w swoim czasie oświadczyć, – bo jednak ludziom się jakaś informacja należała-, że pan Skonka nie jest już członkiem Prezydium, ponieważ obstawał przy swoich poglądach na niektóre kwestie ruchu związkowego, wbrew zdaniu większości Prezydium MKZ, wobec czego obecnie w tym, co głosi nie reprezentuje już MKZ-etu, a jedynie siebie samego. I to byłoby w porządku. Mniejsza jednak o wypowiedź p. Kaszubskiego, bo to, co było dalej było znacznie gorsze. Wystąpił ten młody człowiek, nazwiskiem chyba Jabłoński (Zenon, przyp. LS) i zaczął dość nerwowo, ale przecież nie obraźliwie, wygłaszać zarzuty pod adresem Prezydium. (2) Z sali zaczęły się gwizdy i protesty. I wtedy, prowadzący zebranie, zamiast uciszyć salę, kazał mu zejść z mównicy.

Nie należało tego robić. I to kimkolwiek mówca by był i cokolwiek chciałby powiedzieć. To się niestety nazywa tłumienie krytyki, a tego Wam, szermierzom demokracji pod żadnym pozorem robić nie wolno. W naszym Związku przecież ma być lepiej, szczerzej, sprawiedliwiej niż w tych starych instytucjach, przeciwko, którym występujemy. To prawda, że teraz jest czas walki i bardzo ważna jest jedność, ale przecież najważniejsza jest Demokracja. Bo to o nią walczymy. A nie można o nią walczyć gwałcąc jej zasady. Nie mówmy sobie, że to tylko teraz, na razie tak musimy. Jeżeli tak zaczniemy, to później będziemy te metody stosować i zawsze znajdziemy na nie jakieś usprawiedliwienie.

Najbardziej przerażające i odrażające było wystąpienie ostatniego mówcy ( tego z Kontroli Dochodów Państwa, nazwiska nie zanotowałam). Typowy demagog w najgorszym tego słowa znaczeniu. Miotał się i rzucał obelgami, a ludzie na sali pobudzeni w swoich najniższych (zdajmy sobie z tego sprawę) instynktach, żywiołowo klaskali, zaś Prezydium… Słuchało i akceptowało.

A ja słuchałam i przypominały mi się różne wstrząsające sceny z literatury i filmów, np. nazistowskie wiece, gdy Hitler dochodził do władzy; albo obrazek, jak rozjuszony tłum kamieniuje kobietę, dobrze nie wiedząc, za co, to znów, gdy linczują Murzyna i jeszcze inne tym podobne.

Powtarzam nie chodzi mi o Skonkę i jego zwolenników, choć oczywiście nie jest dobrze, jeśli ich krzywdzicie, ale nie to jest najważniejsze. Ważniejsze jest to, że historyczny wir wydarzeń wyniósł Was na piedestał. Przypadła Wam ważna i zaszczytna rola. Ku wam wracają się teraz z nadzieją oczy i serca społeczeństwa. Nie zapominajcie, więc co sobą reprezentujecie i jaką stratę poniesie idea, której służycie, jeżeli nie będziecie umieli godnie jej służyć. Powiesiliście na sali, w której odbywało się zebranie Krzyż. Inna sprawa, czy to stosowna okazja, aby Go wieszać, ale jeżeli już powiesiliście to pamiętajcie, co on symbolizuje. Strzeżcie się, aby w imię Krzyża nie zapalać stosów dla czarownic. Jest to, bowiem największa krzywda, jaką człowiek może wyrządzić Bogu.

Maria Magdalena, Żaboklicka, Wrocław ( podkreślenia red.) (3)

Jak się okazało ostrzeżenie miało proroczy charakter? Istotnie „Solidarność” zapaliła stosy dla nieprawomyślnych Polaków i płoną one nadal pod tym samym szyldem.

Tadeusz Kaszubski, adwokat, okazało się obecnie, że był agentem SB, nasłanym przez te służby.
Zenon Jabłoński, przewodniczący Zarządu „Solidarności” w Urzędzie Pocztowym Nr 2 we Wrocławiu, usunięty z funkcji przewodniczącego po tym wystąpieniu na polecenie Zarządu regionu NSZZ „S” Dolny Śląsk
Magdalena Żaboklicka, przewodnicząca „Solidarności” w Domarze ( 3 tys. zatrudnionych); zrzekła się tej funkcji po tym wiecu.

Leszek Skonka – działacz przedsierpniowej opozycji demokratycznej – ROPCiO(Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela), założyciel Wolnych Związków Zawodowych na Dolnym Śląsku, współorganizator i współkierujący strajkiem w sierpniu 1980 roku we Wrocławiu. Członek Prezydium w pierwszym składzie Zarządu Regionu Dolnośląskiego NSZZ. Organizator i prowadzący pierwsze kursy ( jeszcze w czasie strajku) na temat organizowania i działania związkowego, a następnie w MKZ po zakończeniu strajku, dla działaczy i organizatorów nowych związków.

Sprzeciwiał się wprowadzaniu KOR-u i upolitycznieniu Związku, zrywaniu Umowy Gdańskiej, awanturnictwu politycznemu. Chciał by związek nie wychodził poza swój Statut. Za swą postawę pomówiony został przez kierownictwo „Solidarności” publicznie bez jakichkolwiek podstaw o rzekome sprzyjanie PZPR, działanie na szkodę Związku, współpracę z SB. Usunięty ze wszystkich funkcji, również ze Związku, którego był współtwórcą, spotwarzony publicznie, bez prawa do obrony, skazany na karę śmierci cywilnej przez „Solidarność” kierowaną przez Karola Modzelewskiego i Władysława Frasyniuka.

FRASYNIUK KŁAMIE A PRASA KŁAMSTWA POWIELA

W wywiadzie przeprowadzonym przez Arkadiusza Franasa z Władysławem Frasyniukiem i Januszem Owczarkiem, zamieszczonym 29 sierpnia 2003 Gazecie Wrocławskiej” znalazło się wiele przeinaczeń i ordynarnych kłamstw. Niektóre kłamstwa, przeinaczenia, przemilczenia słusznie oburzają ówczesnych członków Komitetu Strajkowego w sierpniu 1980 we Wrocławiu. Frasyniuk np. kilkakrotnie wymienia nazwisko Aleksandra Labudy jako rzekomego doradcy Komitetu Strajkowego. Nie było takiego doradcy. Przebywałem dzień i noc na terenie Zajezdni nr VII przy ul. Grabiszyńskiej gdzie mieścił się wówczas Międzyzakładowy Komitet Strajkowy. Pełniłem tam funkcję członka prezydium do spraw organizacji i szkolenia. Ani ja ani nikt z członków Komitetu Strajkowego, z którymi się skontaktowałem nie widział i nie słyszałby by na terenie Zajezdni w czasie strajku obecny był Aleksander Labuda; owszem po zakończeniu strajku tak, ale nie na Grabiszyńskiej, lecz na pl. Czerwonym.

Strajkujący ubolewali, że ludzie nauki, prawnicy unikają kontaktów ze strajkującymi; że są osamotnieni w swym proteście. Owszem, trzeciego dnia strajku pojawiła się z krótką wizytą prof. Mirosława Chamcówna z Uniwersytetu Wrocławskiego. Jedynym naukowcem, który przebywał do końca ze strajkującymi był prof. Suski z Politechniki Wrocławskiej . A oto inny przykład:

Gdy trzeciego dnia strajku ktoś puścił plotkę, że wojsko ma zamiar zmobilizować wszystkich kierowców autobusowych MPK , szukałem na polecenie Prezydium porady prawnej, czy Komitet Strajkowy może przejąć wezwania wojskowe i wziąć za to na siebie odpowiedzialność. Nikt z prawników, do których się zwróciłem nie zgodził się na udzielenie pomocy. Po prostu nie chcieli się narażać, np. mec. Tadeusz Kaszubski po rozmowie z SB „uciekł w chorobę”. Po latach okazało się, dlaczego. Rozczarowany i zdesperowany zwróciłem się do prof. Adama Chełmońskiego ( chociaż był on członkiem PZPR) z Wydziału Prawa Uniwersytetu Wrocławskiego z prośbą o skontaktowanie z kimś, kto mógłby pomóc strajkującym. Niestety, mimo dobrych chęci i znajomości tego środowiska nikt, do kogo się zwrócił nie chciał podjąć tego zadania. Oczywiście, po zakończeniu strajku do Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego NSZZ waliły tłumy prawników, pracowników naukowych, nauczycieli, urzędników…

Mam żal do Redakcji, że nie korzysta z informacji innych uczestników tamtego sierpniowego strajku. Wszak ludzie ci jeszcze żyją. Dostępne są także fakty, które należałoby przypomnieć; takie dokumenty Redakcja otrzymała ode mnie przez emaile.

DLACZEGO FRASYNIUK KŁAMIE ?

(ODPOWIEDŹ LESZKA SKONKI)

Władysław Frasyniuk zapytany przez red. Adama Kłykowa („Magazyn Tygodniowy Gazety Wrocławskiej” 1,09.2000) dlaczego wobec mojej osoby była i jest nadal w kierownictwie „Solidarności” zmowa milczenia, chociaż byłem przed sierpniem aktywnym działaczem opozycji, współorganizatorem strajku w sierpniu 1980r, i współtwórcom „Solidarności”. Frasyniuk nie umiał, czy raczej nie chciał, odpowiedzieć konkretnie i rzeczowo lecz kręcił, operował ogólnikami, twierdził np. ,że „Skonka był pełen kompleksów”, ale nie podał żadnego przykładu, nie wyjaśnił w czym się one przejawiały i co w tym było złego ? Powiedział też , że Skonka „potwornie utrudniał funkcjonowanie „Solidarności” ale nie podał na czym miało to polegać, w czym to utrudnianie się przejawiało. Dalej mówił, że Skonka „wprowadził w nasze szeregi element niechęci do mniejszości narodowych”. Do jakich mniejszości ? Jak to zrobił ? Dlaczego Frasyniuk nie wymienia ani owych rzekomych mniejszości, ani nie wyjaśnia jak owe niechęci się przejawiały ? A nie czyni tego, bo to nie miało miejsca. Oskarżenie wynikało z tego, że sprzeciwiałem się upolitycznianiu Związku, twierdziłem, że skoro nie chcemy by PZPR ingerowało w jego działalność , to nie powinno tam się wprowadzać innych sił politycznych. Punkt 2 Umowy Gdańskiej wyraźnie mówił, że nowe związki zawodowe nie będą pretendować do roli partii politycznej. Istotnie, byłem przeciwny zrywaniu Umowy Gdańskiej i wprowadzeniu do kierownictwa „Solidarności” ludzi o ambicjach politycznych związanych z KOR-wm, jak Karol Modzelewski, Jan Lityński, Barbara Labuda, Krzysztof Turkowski, Jacek Pilichowski i in. I to był jedyny powód zwalczania mnie i usunięcia ze ścisłego kierownictwa Regionu Dolnośląskiego NSZZ „Solidarność”. Ale tego Frasyniuk powiedzieć nie chce. Regułą było też w tamtym czasie, że każdy, kto się sprzeciwiał KOR-owi był posądzony o antysemityzm. Każdy też niewygodny był oskarżany , bez żadnych dowodów lub poszlak , o współpracę z SB. Zresztą Frasynuik przyznaje , że „Podejrzewaliśmy go ( Skonkę, przyp. LS) nawet o jakieś niecne rzeczy ( …) ale, dowodów nie mieliśmy.” Co nie przeszkadzało wydać publicznie wyrok śmierci cywilnej na mnie i ludzi, którzy mieli jakieś krytyczne uwagi i zastrzeżenia. Ale liczba ludzi, którzy mieli zastrzeżenia rosła i dopiero terror, szantaż trochę ją uspokoił.

Rozpętanie więc nagonki na tzw. „skonkowców, co się równało – wrogów „Solidarności”- agentów SB, miało zastraszyć społeczeństwo, co się w końcu udało.

Dziwi tylko to, że teraz, nawet po 20 latach ludzie, którzy pod szyldem „Solidarności” i Kościoła uczynili tyle zła społeczeństwu i krajowi , nie mają na tyle cywilnej odwagi by przyznać się do błędu, powiedzieć – tak w drodze do władzy , po wielki szmal, szliśmy po trupach. ale dziś za to coś mamy, władzę, pieniądze, tytuły, zaszczyty, stanowiska, jest nam dobrze, urządziliśmy się, a inni frajerzy klepią biedę, wyrzuca się ich z mieszkań, przedwcześnie umierają z braku opieki lekarskiej , mają po 500 zł, albo i mniej emerytury. Są jednak sami są sobie winni, nie rozumieją, że żyją już w zafundowanym im przez „Solidarność – kapitalizmie, w ustroju, w którym frajerzy przegrywają, a więc śmierć frajerom.

I jeszcze jedno. Frasyniuk mówi, że ludzie Skonki nie akceptowali, unikali go . Było zupełnie odwrotnie. Świadczą o tym liczne listy. Pisali także listy do władz Związku w Gdańsku, we Wrocławiu, ale nie otrzymywali na nie odpowiedzi.

oto jeden z licznych listów jakie skierowała grupa działaczy NSZZ z Wrocławia

DO ZAKŁADOWYCH KOMITETÓW ZAŁOŻYCIELSKICH NIEZALEŻNYCH

SAMORZĄDNYCH ZWIĄZKÓWÓW ZAWODOWYCH WROCŁAWIA.

„Jesteśmy grupą przedstawicieli Zakładowych Komitetów Założycielskich z kilku zakładów Wrocławia.

Nasze nazwiska i nazwy zakładów znajdują się na końcu tego listu , a połączył nas NIEPOKÓJ O NASZ WSPÓLNY CEL , O NIEZALEŻNE SAMORZĄDNE ZWIĄZKI ZAWODOWE. Co jest przyczyną tego niepokoju ? Otóż od pewnego już czasu jesteśmy świadkami rzeczy niezrozumiałych ,w wielu wypadach, wręcz sprzecznych z zasadami demokracji , to znaczy z tym, do czego wspólnie przecież dążymy. ( List powstał 24 września 1980 r., przyp. LS). I może nie doszłoby do napisania tego listu, gdyby nie kilka spotkań z ludźmi tak samo zaangażowanymi w budowę naszych Związków, u których zauważyliśmy ten sam niepokój. Niezrozumiałą np. jest dla nas sprawą to, że nasz wspólny Statut , który ponoć powstał i o którym była mowa w Gdańsku, jeszcze do nas nie dotarł . Nie braliśmy też udziału w przygotowaniu Statutu, nikt go z nami nie konsultował i nikt nas nie informował o postępie prac. A przecież mieliśmy to zagwarantowane grubo wcześniej. Ta gwarancja zresztą powinna wynikać z samej zasady demokracji. Uważamy, że mamy pełne prawo wiedzieć, co ktoś w naszym wspólnym imieniu podpisuje, a podstawowym obowiązkiem Komitetu Założycielskiego z pl. Czerwonego jest nas o tym informować. Nie dotyczy to zresztą tylko Statutu. Lech Wałęsa w Gdańsku zanim podejmie uchwałę dotyczącą wszystkich zakładów pracy, zwołuje ich do siebie i pyta o zdanie. A czy nasz Komitet Założycielski z pl. Czerwonego kiedykolwiek o coś pytał ? Przecież było mówione – „Nic o nas bez nas”. Tymczasem gdy chodzimy na plac Czerwony , to z wyjątkiem trzech, 3-4 osób stale spotykamy nowe twarze w Zarządzie. Bo oto Komunikaty KZ NSZZ dowodzą, że zmiany w Prezydium następują przeciętnie dwa razy w tygodniu, ponieważ gdy weźmiemy spisy członków obecne i początkowe zaraz zauważymy brak kilku osób np. Skowrońskiego, Talara, dra Skonki i innych. Jest za to wielu nowych nazwisk, jak np. Modzelewski, Turkowski, Rak, Pieprz, Pawlik itp. którzy przecież nie dostali się do Komitetu Założycielskiego w drodze wyborów , ponieważ wyborów do naszej reprezentacji związkowej jeszcze nie było. Są to więc ludzie, których w ogóle nie znamy, i których nie wybieraliśmy. Padło już nazwisko dra Leszka Skonki. Pamiętamy dobrze jak sobie gardło zdzierał próbując z nas zrobić – jeszcze w MKS na Grabiszyńskiej w autobusie, potem dopiero na placu Czerwonym, znawców, a przynajmniej dobrych propagatorów idei Związków. Na jego wykłady – pamiętamy to dobrze – zawsze waliły tłumy i nikt nie wychodził , mimo tego, że nieraz trzeba było cały wykład stać. Słuchaliśmy go pilnie i widać było , że jest to człowiek oddany całym sercem sprawie przekazania nam Elementarza Niezależnych Związków. Kto był ostatniej nocy na Grabiszyńskiej, ten widział jak Jerzy Piórkowski ( przewodniczący Komitetu Strajkowego we Wrocławiu, przyp. LS). Osobiście wciągnął dra Leszka Skonkę na podwyższenie i wobec całej zgromadzonej na hali załogi i delegatów strajkujących zakładów dziękował serdecznie za wkład pracy. I nagle dra Skonkę się usuwa, ponieważ stał się zły. Cały czas był dobry dopiero ostatnio stał się zły. A maże stał się zły dopiero dla ludzi, którzy ostatnio pojawili się w Komitecie Założycielskim na placu Czerwonym i dlatego musiał odejść.

(nadesłał L. Skonka)

Rozhalsky • prawica.net

Możliwość komentowania Dlaczego Frasyniuk boi się lustracji ? została wyłączona