■■ Szpiedzy w naszych mediach

Posted in ■ aktualności, ■ historia, ■ odkłamujemy HISTORIĘ by Maciejewski Kazimierz on 13 kwietnia 2016

Poczet dziennikarzy pracujących dla naszych służb.
Zgadnij, kto ukrywa się za pseudonimami …

jak wygra pis lustracja.Vitek Skonieczny

Minister kontrolujący służby specjalne – Mariusz Kamiński zapowiedział audyt działań służb w środowisku dziennikarskim. Chodzi nie tylko o inwigilację, ale przede wszystkim o nielegalne wykorzystywanie dziennikarzy w pracy służb.

Po kilku dniach emocji i fałszywych komunikatów sprawa ucichła. Wszystko dlatego, że lista czynnych dziennikarzy uwikłanych we współpracę ze służbami specjalnymi III RP jest ogromna i jest to potężne lobby. Także wśród dziennikarzy oficjalnie wspierających PiS. Spora część z nich pracę dla służb rozpoczęła w PRL-u. Dziś są wykorzystywani jako donosiciele, kreatorzy wydarzeń, dezinformatorzy i dezintegratorzy środowiska.

Ilu jest agentów w mediach?

Problem współpracy dziennikarzy ze służbami III RP bywa często bagatelizowany. Niesłusznie. To narzędzie kontroli mediów, gospodarki i polityków. Obecnie na rynku jest kilkuset dziennikarzy, którzy mają za sobą epizod współpracy ze służbami. Skąd te wyliczenia? W 2007 r. dziennikarze programu „30 minut” podali, że Wojskowe Służby Informacyjne miały 115 agentów wśród dziennikarzy. Dorzućmy do nich drugie tyle pracujących dla cywilnych służb (a co, gorsi są?) i mamy już circa 230 agentów. Jeżeli do tego dorzucimy dziennikarzy-agentów CBŚ i CBA, będzie już ich przynajmniej 300. Ale to nie koniec. A przecież są ludzie współpracujący z bezpieką PRL cywilną i wojskową, którzy do tej pory nie zostali zlustrowani, bo ich teczki zostały zniszczone albo wyniesione lub schowane w tzw. zbiorze zastrzeżonym Instytutu Pamięci Narodowej. W 1997 r. wybuchła awantura polityczna, po tym jak Zbigniew Siemiątkowski polecił szefowi UOP zrobienie listy współpracujących z tajnymi służbami dziennikarzy i polityków. Pod wpływem szoku zakazano werbunku dziennikarzy, chyba że za zgodą premiera. Na niewiele to się zdało. Służby znalazły sposoby, aby dalej korzystać z dziennikarskiej agentury. Albo nie rejestrują współpracy albo udają, że nie wiedzą, iż osoba jest dziennikarzem.

Stokrotka i inni

Poniżej najbardziej znani ze współpracowników służb w mediach. Dziennikarka „Stokrotka”, zwerbowana jeszcze w czasach PRL. Wzięła udział w zwerbowaniu jednego ze znanych obecnie polityków, który miał z nią romans, o czym nie wiedziały ani żona, ani inna kochanka (jak tutaj nie podpisać zobowiązania?). Pozytywnie przeszła weryfikację do UOP. Urwała się ze smyczy, gdy za rządów Lecha Wałęsy dzięki prywatnym kontaktom odzyskała teczkę, pozostały jednak zapisy rejestracyjne, meldunki i ludzie, którzy pamiętają. Zapiekła przeciwniczka lustracji.

Dla odmiany z drugiej strony sceny politycznej: dziennikarka uchodząca za prawicową. Zwerbowana w 2000 r. przez Wojskowe Służby Informacyjne, które zatuszowały fakt, że jechała autem pod wpływem alkoholu. Teczka próby werbunkowej w III Zarządzie nieistniejących WSI (kontrwywiad) ma kryptonim „Kurant”. Jakież było zdziwienie oficerów, gdy po rutynowym zapytaniu ówczesny UOP stwierdził, że pani ta pracuje też dla UOP. Za rządów PiS wróżono jej wielką karierę w mediach, ale bez efektu (na razie).

Nagradzany dziennikarz śledczy, obecnie schowany w jednej z prywatnych telewizji, dla służb pracuje dłużej niż jest dziennikarzem. Zwerbowany został przez kontrwywiad cywilny w połowie lat 90., gdy został na terytorium Rosji, a konkretnie Czeczeni, złapany z bronią. Czyn ten był przestępstwem również w polskim prawie, dziennikarz jednak nie został oskarżony, tylko zwerbowany. Był początkującym dziennikarzem, służby pomogły mu w karierze, załatwiając przeniesienie do stolicy, do ogólnokrajowego pisma. Później dziennikarz ten wielokrotnie był wykorzystywany przez dawanie mu kontrolowanych przecieków.

Kontakt Operacyjny Centralnego Biura Antykorupcyjnego „Jelinek”. Uosobienie buty i bezwzględności osób mieniących się dziś dziennikarzami. Zabiegał sam o rozpoczęcie współpracy, a później chwalił się, że zgodę na jego werbunek wydał sam premier Donald Tusk. CBA pytała rzeczywiście o zgodę premiera, ale do formalnego werbunku dziennikarza nie doszło. Brał on jednak pieniądze za konsultacje od służby i przekazywał jej materiały. Swoją pozycję w CBA wykorzystał do zainkasowania miliona złotych od jednego z najbogatszych Polaków za napisanie korzystnej wersji jego biografii.

„Marta” – czołowa dziennikarka tzw. salonu, zawsze ma właściwe poglądy. Wielokrotnie wykorzystywana do siania dezinformacji, chociaż formalnie wynagrodzenia nie pobierała.

Konsultant X. W latach 1993-1998 współpracował za pieniądze z Biurem Studiów i Analiz UOP. Pisał jako konsultant o Niemczech, Kościele katolickim i o rynku medialnym. Za pieniądze. Były dwie kategorie współpracy z biurem – „ekspert” i „konsultant”. Ekspert pracował stale albo systematycznie, konsultant doraźnie. Dziś w środowisku dziennikarskim przezywany „chlorem” lub „flaszką” z racji braku kontroli nad spożyciem alkoholu, stara się pozować na sumienie środowiska. Brak możliwości wyłączenia się z sieci służb wynika z materiałów obyczajowych, pokazujących, że prowadzi on podwójne życie, odwiedzając kluby nocne dla panów.

„Dres z Ursynowa” – jak nazywają go oficerowie ze służb. Starał się na przełomie 1997/1998 o pracę w Zarządzie I UOP (obecnie Agencja Wywiadu). Nie został jednak przyjęty. Będąc kandydatem został wówczas zarejestrowany w kartotece operacyjnej jako osoba, która może udzielić pomocy wywiadowi. W 2002 r. zarejestrowany został przez Wydział 35 Zarządu III WSI (Obecnie SKW). Chodziło o sprawę o krypt. „Mól” i „Belfer”, które dotyczyły nielegalnego handlu bronią przez WSI. Wraz ze znaną dziennikarką (również została zarejestrowana, nazywana była przez żołnierzy „Anią z Zielonego Wzgórza”) na polecenie jednego z szefów WSI realizowali zadania. Ostatnie już po formalnym ustaniu współpracy w 2008 r. Miało ono na celu pozbawienie wiarygodności osób związanych z likwidacją WSI.

„Majkel” – w 1996 r. jako młody człowiek chciał zostać szpiegiem wywiadu. Nie został przyjęty, bo wykrywacz kłamstw sugerował, że bierze narkotyki. Dziś wykorzystuje swoje firmy związane z mediami do prania pieniędzy dla tajnych służb, a także do doraźnych interesów i załatwiania porachunków w mediach.

Pokusa nie do odparcia

Za poprzednich rządów PiS poprzestała na ujawnieniu 9 dziennikarzy pracujących dla WSI. Dlaczego? Okazuje się, że pokusa, aby korzystać z takiej współpracy, jest za silna dla każdej obecnej władzy. Dodatkowe pytanie jest takie, czy współpraca z polskimi służbami dziennikarza zawsze jest naganna. Przykładem niech będzie tu „A”, dziennikarz, który był korespondentem w obcym kraju i podjął współpracę z pobudek patriotycznych z WSI (wynagrodzenie jednak pobierał…), jeszcze inny dziennikarz za pomaganie WSI zapłacił życiem na wojnie.

Dylemat pracy dziennikarzy dla służb jest trudny do rozstrzygnięcia. Przypomnijmy, że przed wojną duża część dziennikarzy (i polityków) pracowała dla słynnej „dwójki” (II zarząd sztabu generalnego, czyli wywiad wojskowy). Problemem jest raczej to, do czego agentura w polskich mediach jest używana. Problemem są także sposoby jej werbunku, które są takie same jak w PRL-u. Czytałem kiedyś notatkę WSI z 2006 r., na której napisane było o dziennikarzu, że ma żonę i dwójkę dzieci, a sypia ze studentką, więc jest na niego „wejście”. Krótko mówiąc: można go szantażować. Czyli mamy sytuację taką, jaką znamy z teczek SB. Oficerowie polskich służb kupują sobie dziennikarzy, płacąc za wystawne kolacje (wybierają celowo drogie lokale, tak aby rachunki wynosiły nie mniej niż 1000 zł), ułatwiając karierę itp. Tacy dziennikarze nie tyle pracują dla służb, co dla swoich prowadzących, a pokusie wykorzystania takiej siły trudno się oprzeć.

Zdarza się również, że mamy do czynienia z etatowymi funkcjonariuszami służb, zatrudnionymi w redakcjach lub stacjach telewizyjnych na stanowiskach dziennikarzy. Tak jest i tak było od lat w wypadku Agencji Wywiadu, która lubuje się w lokowaniu swoich ludzi w opiniotwórczych tytułach. AW ma pod swoją kontrolą jedną z większych gazet w Polsce. Z agencją współpracuje zarówno właściciel, jak i prezes, redaktor naczelny (od lat 80.), na szefie działu informatyki, śledzącemu, co piszą dziennikarze, kończąc.

Czasami mają w związku z tym miejsce zabawne historie. Tak było m.in. w redakcji pewnego tabloidowego dziennika, gdy doszło do poważnej sprzeczki między dwoma jej dziennikarzami, w czasie której obaj licytowali się, który jest wyższego stopnia oficerem i więcej może! Wyglądało to naprawdę komicznie! Warto jedynie zaznaczyć, że obaj wcale nie byli pod wpływem alkoholu podczas opisywanej sprzeczki. Współpraca dziennikarzy ze służbami skutecznie psuje jakość polskich mediów. Ale jest też przejawem brutalnego łamania ich niezależności.

Tekst ukazał się na łamach tygodnika Warszawska Gazeta

Jan Piński • warszawskagazeta.pl
rys. Vitek Skonieczny

Możliwość komentowania ■■ Szpiedzy w naszych mediach została wyłączona